21 stycznia 1959 roku niebo nad wzburzonym morzem rozświetlił błysk, a pracownicy gdyńskiego portu ujrzeli obiekt, który spadał z nieba wprost w wody Bałtyku. W mieście zawrzało od plotek. Obiektem tym miał być latający spodek, którym następnie według znanej wielu relacji zajęły się odpowiednie służby. Oprócz drugiego UFO, które zawisło następnie nad Gdynią świadkowie wspominali o odnalezieniu na jednej z plaż wciąż żywego humanoida. Czy mamy polskie Roswell? Najważniejsze pytanie, na które należy odpowiedzieć brzmi jednak: „Ile jest w tym wszystkim prawdy?”.
Ja i pięciu moich kolegów pracowaliśmy w tym czasie w ładowni (…) Ten dźwięk przypominał raczej zgrzyt, powstały na skutek tarcia metali. „Coś” było długości około metra, raczej półkoliste niż okrągłe, najpierw różowe, później coraz bardziej czerwieniejące. Woda wytrysła na wysokość 1,5 metra.
– Władysław Kuczyński, dźwigowy
Miałem wtedy 30 lat – wspomina – Nagle zrobiło się widno, coś płonącego wpadło do basenu. Pobiegłem na statek „Jarosław Dąbrowski”, zwróciłem się do lukowego z pytaniem, czy coś widział. Potwierdził. To było wielkości dwustulitrowej beczki!
– Stanisław Kołodziejski, pracownik portu
Był to walcowaty, pojemnik jakby z folii szklanej – wspomina inżynier – wypełniony rdzawą cieczą o wiele cięższą od wody. Nasze laboratorium bardzo bało się sprawdzić ten pojemnik. Wie pani, po wojnie dno morza usiane było różnymi świństwami. Podejrzewano, że to może być iperyt albo fosgen.
– inż. Alojzy Data
Wstęp
Kiedy poproszono mnie o wypowiedź w sprawie incydentu, który miał miejsce w nocy 21 stycznia 1959 roku nie wahałem się ani chwili. Tak naprawdę do napisania tego tekstu przygotowany byłem od wielu lat. Oczywiście dopisywane były kolejne wątki, jednak jak uznać je za wiarygodne po tak wielkim upływie czasu? Zarówno to jak i inne pytania dotyczące zdarzenia z Gdyni zdają się tracić sens skoro już dawno dokonano oceny i klasyfikacji tej historii, ufologowie i pasjonaci bez wahania okrzyknęli tamte chwile mianem faktu, a prawie wszystkie poboczne wątki jako bardzo prawdopodobne lub wręcz pewne.
Jak najczęściej słyszę: „wszelkie próby polemiki to jawny atak na polskie autorytety ufologiczne”. Taka postawa nie jest moim celem, przez wiele lat starałem się zawsze dotrzeć do wszelkich informacji, które rozwiałyby wszelkie wątpliwości w stosunku do konkretnych spraw lub osób. Jeżeli uznawałem je za niewiarygodne zawsze bez żadnych oporów mówiłem i pisałem o nich. Aby rozwiać pewne wątpliwości powołałem do życia twór prawny pod roboczą nazwą – „Bliskie Spotkania Niezależnych” (BSN), który powoli wpisuje się w codzienne życie pasjonatów zjawisk i zdarzeń trudnych do interpretacji.
Incydent z Gdyni nie jest wyjątkiem, ten sam schemat stosowałem podczas innych analiz w zdarzeniach, od piktogramów zbożowych począwszy, na ingerencjach polskiego wojska w sprawę zjawisk NOL skończywszy. Być może dlatego odnajdywałem nowe wątki, które rzucały na sprawę zupełnie inne światło prowadząc w efekcie do zmiany wcześniejszych ustaleń dokonywanych przez inne osoby i niepotrzebnych wobec mnie i moich kolegów – ukrytych polemik.
Współczesny widok na miejsce domniemanej katastrofy UFO
Przyjmując zupełnie odmienny od ogólnie przyjętego schematu sposób postępowania udało nam się zdyskredytować „słynne” zdarzenie ze Zdanów, odkryć mistyfikację związaną z przelotem „UFO” nad Wrocławiem (film pana Hiczuka), rzekomą obserwacją postaci w szybie jednego z domostw w miejscowości Bysławek (województwo kujawsko – pomorskie), czy celowe dezinformacyjne działania wojska w miejscowości Nadarzyce. Takich działań mamy na koncie znacznie więcej i dotyczą one również zdarzeń, które pochłonęły dziesiątki istnień ludzkich np. w katastrofach lotniczych, które miały miejsce również pod polskim niebem (katastrofa lotnicza pod Zawoją, Mirosławcu i inne).
Mam wielki zaszczyt współpracować z różnymi osobami i grupami w Polsce i na świecie, które pozostając w większości nieznane wywierają wielki wpływ na środowisko opiniotwórcze, które jak się okazuje jest nieliczne i bardzo słabo zorientowane. Tym z większą przyjemnością potwierdzić muszę to, że portal INFRA bardzo skutecznie wprowadza niezależny punkt widzenia na sprawy, które tylko pozornie zostały wyjaśnione.
Upadek niezidentyfikowanego obiektu latającego do „Basenu polskiego” – legenda ciągle żywa
Jestem pierwszą osobą, która chciałaby aby to zdarzenie stało się faktem i dało nam niezaprzeczalny argument w stwierdzeniu, że Ziemia jest odwiedzana przez przedstawicieli obcych cywilizacji. Póki co, to mrzonki lub „głos wołającego na puszczy”.
W bezmiarze informacji dostępnych w polskim i światowym Internecie pokutuje ciągle jeden scenariusz zdarzeń. Przeglądając różne witryny ujednoliciłem opowieść na tyle, że teraz ustami wielu autorów mogę przedstawić jej „oficjalną treść”.
* * * * * * * * * * *
Wydarzyła się w styczniu 1959 roku. Obecnie o tajemniczych wydarzeniach pamiętają tylko nieliczni świadkowie. Co naprawdę stało się pewnej mroźnej, styczniowej nocy w gdyńskim porcie.
Na Bałtyku tej nocy szalał sztorm. Siła wiatru dochodziła do 8 stopni w skali Beauforta. W porcie na nocnej zmianie pracowało kilkadziesiąt osób. Zbliżała się godzina 5:00. To trwało kilka sekund. Nagle na niebie coś zabłysło. Spory, różowy lub czerwony przedmiot z rozgałęzioną, ognistą smugą wpadł do wody. Nad falami jeszcze długo unosiła się para…
– Jesteśmy przekonani – mówi Bronisław Rzepecki, koordynator Grupy Badań Niezidentyfikowanych Obiektów Latających, najbardziej kompetentny znawca problemów UFO w Polsce – że wówczas nad Gdynią doszło do katastrofy statku kosmicznego.
Do katastrofy w Gdyni doszło 21 stycznia 1959 roku. Pierwszy artykuł na ten temat pojawił się po tygodniu. Dlaczego tak późno ? Czyżby komuś zależało na utrzymaniu informacji w tajemnicy ?
23 stycznia do redakcji „Wieczoru Wybrzeża” rano zadzwonili Włodzimierz i Jadwiga Płonczkier, pracownicy POSTI w Gdyni. Powiedzieli, że o godzinie 6:05 rano zauważyli nadlatujący nad miasto od północnego zachodu talerz. Był duży, koloru pomarańczowego o różowych brzegach. Zawisł nad miastem na kilkanaście sekund.
Później ukazał się artykuł zatytułowany „Portowcy opowiadają o tajemniczym przedmiocie”. Można było w nim przeczytać: „Pierwszym, który oficjalnie zgłosił w Kancelarii Miejskiej MO swoje spostrzeżenia był pracownik portu, Jan Blok.
– Ja i pięciu moich kolegów pracowaliśmy w tym czasie w ładowni (…) Ten dźwięk przypominał raczej zgrzyt, powstały na skutek tarcia metali.
– Dźwigowy Władysław Kuczyński dodał, że „coś” było długości około metra, raczej półkoliste niż okrągłe, najpierw różowe, później coraz bardziej czerwieniejące. Woda wytrysła na wysokość 1,5 metra.
Dzisiaj bardzo trudno trafić do ówczesnych świadków. Wielu z nich nie żyje, inni opuścili wybrzeże. Udało się skontaktować z emerytowanym pracownikiem portu – Stanisławem Kołodziejskim. Pan Stanisław bardzo dobrze pamięta tamtą noc. Pracował wtedy na najwyższym w porcie dźwigu, stojącym w pobliżu Basenu Polskiego. Wszystko widział dokładnie.
– Miałem wtedy 30 lat – wspomina – Nagle zrobiło się widno, coś płonącego wpadło do basenu. Pobiegłem na statek „Jarosław Dąbrowski„, zwróciłem się do lukowego z pytaniem, czy coś widział. Potwierdził. To było wielkości dwustulitrowej beczki!
A jednak okazuje się, że coś wydobyto z gdyńskiego basenu portowego. Inż. Alojzy Data, do dziś pracujący w porcie, dokładnie przypomina sobie wygląd znaleziska.
– Był to walcowaty pojemnik jakby z folii szklanej – wspomina inżynier – wypełniony rdzawą cieczą o wiele cięższą od wody. Nasze laboratorium bardzo bało się sprawdzić ten pojemnik. Wie pani, po wojnie dno morza usiane było różnymi świństwami. Podejrzewano, że to może być iperyt albo fosgen. Problem został rozwiązany w bardzo prosty sposób: natychmiast pojawił się pracownik Urzędu Bezpieczeństwa, który zabrał znalezisko. I tyle je widzieliśmy.
W zachodnich książkach na ten temat powoływano się na zaznania strażników portowych, którzy to widzieli na plaży istotę w dziwnym uniformie, ze spaloną twarzą i włosami. Istota ponoć mówiła nieznanym językiem. Podobno zabrano ją do szpitala uniwersyteckiego, gdzie stwierdzono u niej inny system krążenia i inne organy wewnętrzne. Po kilku dniach istota zmarła po zdjęciu bransoletki z jego ramienia. Niestety nie podano nazwisk relacjonujących to osób, co uniemożliwia sprawdzenie tego, a mało kto uwierzy takim zeznaniom bez żadnych dowodów.
* * * * * * * * * * *
I drugi tekst, który stał się jakby podstawą do ułożenia teorii konspiracyjnej z działalnością PRL-owskich służb specjalnych w tle.
* * * * * * * * * * *
Katastrofa UFO w Gdyni – czyżby rodzime Roswell?
Z piskiem ocierających się o siebie blach, otoczony czerwonym światłem i ciągnący za sobą długi ogon płomieni, wpadł do spokojnej wody potężny bolid. W kilka sekund później znów było ciemno i tylko duże fale świadczyły o tym, że coś się wydarzyło. Dochodziła 6 rano 21 stycznia 1959 roku.
Następnego dnia „Wieczór Wybrzeża” powołując się na relacje naocznych świadków, na pierwszej stronie zamieścił informację o katastrofie nieznanego pojazdu nad Gdynią tej oto treści:
Zaobserwowany obiekt był dużych rozmiarów i miał kształt koła. Talerz ten był koloru pomarańczowego, jego brzegi zabarwione były na różowo. Obiekt nadleciał od strony miasta i wykonując gwałtowny manewr, jakby chciał uniknąć rozbicia się a ląd, spadł prawie pionowo do wód portu.
W ubiegłym roku telewizji japońskiej i Bronisławowi Rzepeckiemu, badaczowi zjawisk UFO, udało się odszukać dwóch świadków tego wydarzenia – pracowników portu, dźwigowych: Stanisława Kołodziejskiego i Władysława Kuczyńskiego, którzy potwierdzają ten opis.
Ale wróćmy do tamtych dni. Miasto huczało od plotek. I nagle tropiący niecodzienne wydarzenie dziennikarze zamilkli. Najwyraźniej ktoś, kto miał wpływ na publikacje prasowe, skutecznie „odradził im” dalsze zajmowanie się tą sprawą. Ponieważ jednak zbyt wielu świadków widziało katastrofę, trzeba było zrobić coś, co w sposób naturalny zakończy sprawę.
Za zgodą władz portu ekipa nurków przeprowadziła poszukiwania w wodach portowego basenu, ale niczego szczególnego nie wykryła. Może poza kawałkiem metalu, który w żaden sposób nie przypominał części jakiegokolwiek pojazdu latającego.
Powstaje pytanie, dlaczego zacierano ślady w sposób tak nieprofesjonalny? Wystarczyło przecież podać do wiadomości publicznej, że był to meteoryt lub część jakiegoś samolotu, którego nie można pokazać ze względu na tajemnicę wojskową. Wszystko byłoby dobre, prócz nagłego milczenia, dającego podstawę do wszelakich plotek i mobilizującego ciekawskich do dalszych poszukiwań. Tymczasem okazało się, że cały incydent gdyński miał „drugie dno„.
Bronisław Rzepecki próbując dzisiaj wyjaśnić tajemnicę zdarzenia w gdyńskim porcie, natknął się na zachodnie źródła, które wtedy podawały m.in.:
W kilka dni po upadku obiektu do basenu portowego Gdyni strażnicy portowi napotkali dziwną postać płci męskiej, która całkowicie wyczerpana czołgała się po plaży. Istota ta nie mówiła w żadnym znanym języku i była ubrana w jakiś uniform. Część twarzy i włosy miała spalone. Zabrano ją do szpitala uniwersyteckiego i tam poddano ją badaniom. Okazało się, że tajemniczego przybysza nie można rozebrać, bo rozcięcie uniformu zrobionego z materii podobnej do jakiegoś cienkiego metalu wymagało użycia specjalnych narzędzi. W trakcie badań lekarze ku swojemu zaskoczeniu stwierdzili, iż istota ma zupełnie inny układ narządów wewnętrznych niż człowiek, a jej krwiobieg biegnie poprzecznie do ciała na kształt swoistej spirali. Ponadto liczba palców u rąk i nóg była różna od naszej (ale raport nie precyzował, jaka).
Istota żyła dopóty, dopóki miała na ręku bransoletę. Gdy ją zdjęto, umarła. Wspomniane już źródła twierdziły także, że kiedy tajemnicza istota przebywała na terenie szpitala, został on zamknięty i otoczony przez funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa.
Bronisławowi Rzepeckiemu udało się ustalić, że agencje zachodnie opierały swoje relacje na doniesieniach spotkanego w Londynie byłego pracownika tego szpitala.
Do dzisiaj pozostaje tajemnicą, co stało się z ciałem pozaziemskiej istoty. Jedni twierdzą, że po zakończeniu wstępnych badań wywieziono ją samochodem chłodnią do ówczesnego ZSRR. Biorąc pod uwagę, że całe zdarzenie miało miejsce 1959 roku, kiedy wszystkie tego typu sprawy niezmiennie kończyły się „współpracą z ZSRR” jest to najprawdopodobniejszą hipoteza.
Inni uważają, że ten KTOŚ nadal spoczywa w jakimś inkubatorze na terenie jednego z naszych szpitali lub laboratoriów wojskowych. Mogło się bowiem zdarzyć i tak, że z obawy, by transport nie zakłócił śpiączki istoty, pozostała u nas.
Piszę „śpiączki„, bowiem sprawa fizycznej śmierci istoty – jak wszystko w tym zdarzeniu – nie jest ostatecznie przesądzona. Wielu zachodnich badaczy twierdzi, że to, co nazwano śmiercią istoty, jest w gruncie rzeczy jedynie swego rodzaju letargiem, z którym ziemska medycyna nie potrafi sobie jeszcze poradzić.
W całej sprawie pozostaje oczywista wątpliwość: czy mamy tu do czynienia z prawdziwym polskim wypadkiem typu Roswell, czy też wszystko pozostaje wytworem ludzkiej fantazji.
To, co zaobserwowali świadkowie, mogło być np. meteorytem lub zwykła katastrofą lotniczą, do której nie chciały się przyznać władze. Tajemnicza istota mogła być poranionym pilotem, a strój jakimś eksperymentalnym skafandrem.
Mogło tak być, gdyby nie fakt , że na opis tego wydarzenia natknął się przez przypadek, całkiem niedawno, pewien oficer. Korzystając przy robieniu doktoratu ze zbiorów biblioteki Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Lotniczych w Dęblinie – także z tajnych raportów – znalazł w jednym z nich opis gdyńskiej historii i znalezienia człekopodobnej istoty oraz informację, że przechowywana jest ona w inkubatorze w stanie śpiączki! Oczywiście wojsko zbywa milczeniem pytania o ten raport. Nikt jego istnienia nie potwierdza, ale i nikt nie chce w sposób jednoznaczny zaprzeczyć. I ten ślad jest istotną przesłanką, by całe zdarzenie traktować poważnie.
* * * * * * * * * * *
Zachowanie dystansu i analiza od podstaw oraz ziemskie pochodzenie upadającego „bolidu”
W świetle takich wydarzeń i wobec istniejących już tekstów nie ma innego wyjścia jak prawie całkowite odrzucenie wszystkich wątków tej historii. Określenie „prawie” spowodowało wzięcie pod uwagę tylko jednej, według nas słusznej ewentualności.
Fotografia mylnie według niektórych uważana za obiekt UFO z Gdyni. W rzeczywistości jest to fotografia pochodząca z archiwów Kazimierza Bzowskiego, przedstawiająca NOL w Warszawie. (za: Spotkania z Nieznanym)
Określenie bolid nie jest do końca określeniem trafionym, jednak wobec rodzących się wątpliwości jedynie słusznym, ponieważ jak ustaliliśmy ponad wszelką wątpliwość do upadku doszło.
Internetowe plotki donoszą o tym, że rzeczony przedmiot tuż przed upadkiem zawisnął przez chwilę w powietrzu aby następnie z impetem wpaść do basenu portowego. Owa obserwacja była zapewne typowym złudzeniem tak częstym jak określenie odległości od widza spalającego się w powietrzu meteorytu. Widz przekonany jest o tym, że moment unicestwienia zdarzył się prawie na wyciągnięcie jego ręki, kiedy w rzeczywistości odległość okazuje się być znacznie większą. Jednak to zaledwie maleńki fragmencik wątpliwości, które się budzą. Skupmy się dłuższą chwilę nad najbardziej prawdopodobną wersją, która jest co prawda odległa od legendy, lecz całkowicie racjonalna z naszego punktu widzenia.
Całość możliwości została opracowana przez mojego wielce szanownego kolegę – badacza, popularyzatora oraz wiceprezesa krakowskiego Centrum Badań Zjawisk Anomalnych z oddziału – Jordanów, kpt. Roberta Leśniakiewicza. Po rozważaniu wszystkich możliwości tylko jedna zdaje się być pewną, chociaż całkowicie burzy wszelkie dotychczasowe spekulacje na temat statku pozaziemskiego ( ja rzekłbym – kapsuły lądującej lub ewakuacyjnej, jednak to twierdzenie na wyrost i bez żadnego poparcia w faktach. W dalszej części tekstu i tę sprawę częściowo wyjaśnię opierając się na zeznaniach konkretnej osoby – oficera, z którym rozmawiałem wiele lat później).
* * * * * * * * * * *
INCYDENT GDYNIA ’59: koniec Legendy?
Robert Leśniakiewicz
„Incydent Gdynia ’59” jest jednym z ufologicznych evergreenów, które wracają na łamy kolorowych czasopism i stron internetowych. Gdyby to była Ameryka, to z całą pewnością zostałby roztrąbiony na cały świat jako kolejne Roswell. Niestety, a właściwie na szczęście, incydent ten przeszedł właściwie bez echa w światowej ufologii i tylko od czasu do czasu przypominają o nim niektóre publikacje w kraju i za granicą.
O „Incydencie Gdynia ’59” pisałem na łamach „Granicy” (nr 12/1988) i w opracowaniu „UFO na granicy” (Kraków 2000), gdzie stwierdziłem wówczas – a było to jeszcze w latach 90. XX wieku, że incydent ten mógł być spowodowany przez kraksę Nieznanego Obiektu Latającego należącego do jakichś Kosmitów, którzy przy okazji zginęli lub wpadli w ręce ludzi i w którymś gdańskim czy gdyńskim szpitalu wyzionęli ducha wskutek odniesionych obrażeń w czasie katastrofy. Nie za bardzo wiadomo, ilu ich było, bowiem jedna wersja legendy mówi o jednej Istocie znalezionej przy Kapitanacie Portu Wojennego Gdynia, zaś druga wersja głosi, że istota została znaleziona na miejskiej plaży… Istnieje hipoteza, że tak naprawdę znaleziono dwie Istoty – jedna w porcie a druga na plaży – stąd poszły dwie różne wersje tej samej Legendy.
Bronisław Rzepecki (zdjęcie za: CBUFOIZA)
Legenda mówi też o zaobserwowaniu nad Trójmiastem jakiegoś NOL-a już po katastrofie – jakby ów NOL szukał wraka rozbitego UFO. Zainteresowanych odsyłam do lektury materiałów Bronisława Rzepeckiego, który poświęcił wiele czasu weryfikując Legendę, a potem wyniki swych dociekań zamieścił na łamach jednego z czasopism i w programach polskiej TVN oraz japońskiej NHK TTC Channel 8.1 Założono milcząco, że doszło tam do katastrofy UFO, w wyniku której Rosjanie wydobyli potajemnie wrak NOL-a z Basenu nr IV (Basen im. Piłsudskiego) oraz zwłoki kosmity, które następnie wyekspediowano pod konwojem do ZSRR.
Roswell i Gdynia
Oczywiście po tym incydencie nie zostało żadnych śladów. Wszystkie dokumenty znikły albo zostały zniszczone, świadkowie powymierali bądź niczego nie pamiętają. A jeżeli pamiętają, to fakty podane do publicznej wiadomości przez ówczesne media. I to właśnie dlatego postała ta Legenda. Legenda ta została stworzona w określonym celu.
Początkowo święcie w nią wierzyłem, bowiem wiele przesłanek przemawiało za jej autentycznością. Byli świadkowie, materiały prasowe, wywiady, itd. itp. Wszystko to wydawało się być wiarygodnym. I tak było do roku 2002, kiedy to po raz pierwszy na ten przypadek spojrzałem krytycznie. Przypominał on mi Katastrofę UFO w Roswell, która wzbudziła me podejrzenia co do swej autentyczności jeszcze w roku 1996 – po opublikowaniu filmu Ray’a Santilli’ego z sekcji zwłok rzekomej kosmitki. Zrozumiałem wtedy, że za Katastrofą w Roswell stoją potężne pieniądze płacone przez naiwnych, a żądnych sensacji ufomaniaków. Amerykanie nigdy nie zarżnęliby kury znoszącej im złote jaja i żadne miasto nie zrezygnowałoby z wpływów z turystyki „talerzowej”, ostrożnie szacowanej na kilka milionów dolarów rocznie! I właśnie dlatego będą robić wszystko, by nie znikło zainteresowanie tym incydentem. Jeżeli idzie o Gdynię, to nikt na tym kokosów nie zrobił – Polacy to nie Amerykanie, są o wiele, wiele mądrzejsi od Amerykanów i pozwolą sobie tak łatwo wcisnąć kitu, tak zatem poza garstką ludzi zainteresowanych, sprawą nikt na serio się nie zajął…
A potem dostałem kilka listów, w których autorzy dzielili się ze mną swymi wątpliwościami. I od razu zaczęli wskazywać konkretne argumenty przeciw hipotezie głoszącej, że w dniu 21 stycznia 1959 roku, do Basenu Portowego nr IV w porcie gdyńskim wpadł rozbity pojazd latający obcych. Pojawiła się hipoteza, że wpadł tam meteoroid i dlatego nie można było znaleźć jakichś szczątków metalowego „gwiezdnego gościa” wśród zalegających dno basenu metalowych odłamków. Tak pisze o tym polski meteorytolog mgr Andrzej S. Pilski z Fromborka:
„Jeszcze inny sposób ukrycia wybrał meteoryt, który spadł w Gdyni. W styczniu 1959 roku „Wieczór Wybrzeża” donosił, że 21 stycznia, około godziny 5 rano, doker Jan Blok pracujący na pokładzie statku m/s Jarosław Dąbrowski, przycumowanego w Basenie nr IV na Nabrzeżu Polskim, zauważył czerwony punkt na niebie, który leciał wprost na niego. Instynktownie się odchylił. Po chwili zauważył jasny błysk światła w kształcie stożka, jak oceniał, jakieś 1,5 m średnicy i 4 m długości. Światło tak raziło, że zakrył oczy. Jednocześnie usłyszał głośny dźwięk rozdzieranego powietrza i coś wpadło do basenu. Inni świadkowie zjawiska dostrzegli czerwono świecący obiekt niknący w wodzie. Basen portowy został przeszukany przez nurków, ale bez rezultatu. Dno było muliste i każdy ruch powodował pogorszenie widoczności. Ponadto meteoryt najprawdopodobniej wbił się w dno. Następnego roku podjęto próbę bagrowania dna, ale bez rezultatu. Nie ma wobec tego pewności, że to meteoryt, choć wszystkie okoliczności zdarzenia na to wskazują. Fakt świecenia meteorytu jeszcze w wodzie wskazuje na to, że był to meteoryt żelazny.” 2
Czy jest to zadowalające wyjaśnienie? Owszem – w pewnym sensie tak, a to dlatego, że sprowadza ono sprawę do właściwych wymiarów. Nie ma tajemniczych latających talerzy, nie ma dziwnych efektów audiowizualnych, a normalne odgłosy uderzenia rozpędzonego i rozpalonego do białości kawału metalu w wodę. Oczywiście jest to wyjaśnienie, ale nie odpowiada ono na podstawowe pytanie: gdzie jest meteoryt?
A może satelita?
No właśnie! Meteoryt powinien się zaryć w dno, ale go nie znaleziono, o ile wierzyć świadkom i ich relacjom, które zbierał Bronisław Rzepecki, a które pokazano w telewizji. Niektórzy świadkowie twierdzą, że ów obiekt nie miał kształtu stożka, ale beczki lub walca. Tak czy inaczej, nie miał on kształtu kuli lub elipsoidy, który przybierają meteoryty dobiegające do kresu swego lotu ku Ziemi.
Rakieta Atlas B oraz SCORE przygotowywane do wystrzelenia (za: Wikipedia)
Kształt stożka czy walca sugeruje natomiast coś zupełnie innego. Sugeruje mianowicie to, że mamy tu do czynienia z obiektem sztucznym – wytworzonym przez człowieka. Na początku roku 2005 kontrowersyjny ufolog ukraiński dr Anton A. Anfałow w jednym ze swych e-maili wskazał mi na możliwość, że tego właśnie dnia do Basenu nr IV mógł wpaść wrak amerykańskiego sztucznego satelity Ziemi – SCORE. Oznacza to, że mamy tutaj do czynienia z pierwszą katastrofą sztucznego satelity Ziemi, którego wrak spadł na powierzchnię naszej planety. Sama nazwa tego satelity brzmi dokładnie tak: „Signal Communication by Orbiting Relay Equipment”.
Żeby zrozumieć to, co dr Anfałow oraz nasz badacz pan Adam Chrzanowski z Golubia-Dobrzynia, który postanowił ponownie odkurzyć tą sprawę, mają na myśli, musimy się cofnąć do grudnia 1958 roku. Jak wskazują na to rejestry „Launchlog COSPAR” w 1958 roku wystrzelono następujące satelity:
1958 Alfa Explorer-1 1.II. 03:47.56 ast USA
1958 F-01 Vanguard 5.II. 07:33.00 ast USA
1958 F-02 Explorer-2 5.III. 18:27.57 ast USA
1958 Beta Vanguard I 17.III. 12:15.41 ast USA
1958 Gamma Explorer-3 26.III. 17:38.03 ast USA
1958-F03 Sputnik D-1 nr 1 27.IV. 09:01.00 ex ZSRR
1958-F04 Vanguard X-ray 29.IV. 02:53.00 ast USA
1958 Delta Sputnik D-1 nr 2 15.V. 07:00.35 ex ZSRR
1958-F05 Vanguard 28.V. 03:46.20 ast USA
1958-F06 Vanguard X-ray 26.VI. 05:00.52 ast USA
1958-F07 Vanguard X-rayNOTS-1 25.VII. ast USA
1958 Epsilon Explorer-4 26.VII. 15:00.57 ast USA
1958-F08 NOTS-2 12.VIII. ex USA
1958-F09 Pioneer 17.VIII. 12:18.00 ex USA
1958-F10 NOTS-3 22.VIII. ex USA
1958-F11 Explorer-5 24.VIII. 06:17.22 ast USA
1958-F12 NOTS-4 25.VIII. tech USA
1958-F13 NOTS-5 26.VIII. tech USA
1958-F14 NOTS-6 28.VIII. tech USA
1958-F15 Łuna-1 23.IX AMS ZSRR
1958-U01 Vanguard 26.IX. 15:38.00 met USA
1958 Eta Pioneer-1 11.X. 08:42.13 ast USA
1958-F17 Łuna 11.X. AMS ZSRR
1958-F18 Beacon 23.X. 03:21.04 ex USA
1958-F19 Pioneer-2 8.XI. 07:30.21 ast USA
1958-F20 Łuna 4.XII. AMS ZSRR
1958 Theta Pioneer-3 6.XII. 05:44.52 ast USA
1958 Zeta SCORE 18.XII. 23:02.00 mc USA
Proszę Czytelniku – zwróć uwagę na ostatnią pozycję w wykazie: to jest właśnie nasz satelita. Zwraca uwagę wyróżnik znajdujący się przy nim – mc – oznaczający satelitę łącznościowego do celów wojskowych. Poszedłem tym tropem i oto, co znalazłem na jego temat: „SCORE – pierwszy satelita telekomunikacyjny wystrzelony w dniu 18 grudnia 1958 roku na orbitę o elementach: 185-1.484 km, o inklinacji = 32º,3 i czasie obiegu = 1h41m28s,2. Masa = 68 kg„. 3
Następne informacje znalazłem w polskiej literaturze specjalistycznej, w której wyczytałem, że satelita: „Atlas-SCORE – wystrzelony 18 grudnia 1958 roku, pierwszy satelita telekomunikacyjny o masie wyniesionej 8.750 kg , zniszczony w dniu 21 stycznia 1959 roku.” 4
Źródła amerykańskie zaś piszą m.in., że: „Zmodyfikowany satelita Atlas, Atlas (Score) wystrzelony w ramach eksperymentu SCORE w dniu 18 grudnia 1958 roku. Satelita 1958 Zeta 1 nadawał nagrane uprzednio orędzie świąteczne prezydenta Eisenhowera. Atlas SCORE miał dwa stopnie: zerowy składał się z dwóch silników Rocketdyne LR89-NA5 spalających ciekły tlen i RP-1. Pierwszy stopień miał silnik Rocketdyne LR105-NA5 + 2 silniki stabilizujące Rocketdyne LR101. Cały agregat miał wysokość 28,33 m i miał masę ok. 120 ton.” 5
SCORE (Signal Communication by Orbiting Relay Equipment): Pierwszym w świecie satelitą komunikacyjnym był Project SCORE (Signal Communication by Orbiting Relay Equipment), wystrzelony z Cape Canaveral przy użyciu rakiety nośnej Atlas B w dniu 18 grudnia 1958 roku. Miedzy innymi, była to pierwsza udana próba użycia pocisku balistycznego Atlas jako rakiety nośnej dla statków kosmicznych. W tym wczesnym stadium techniki kosmicznej – Sputnik-1 i Sputnik-2 wystrzelono rok wcześniej, w dn. 4 października i 3 listopada 1957 roku – celem priorytetowym stało się umieszczenie satelity na LEO – niskiej orbicie wokółziemskiej. […]
Sprzęt łączności został skonstruowany w Army Signal Research and Development Laboratory pod kierownictwem Advanced Research Projects Agency. Pod koniec czerwca 1958 roku, U.S. Army Signal Research and Deve-lopment Laboratory (SRDL) w Fort Monmouth, New Jersey otrzymało polecenie skonstruowania satelity łącznościowego o maksymalnej masie 80 kg. Jako rakiety nośnej zamierzano użyć ICBM Atlas należącego do US Air Force. Rakietę zdecydowano umieścić na orbicie, zaś panel ze sprzętem teleko-munikacyjnym zintegrowano z konstrukcją głowicy bojowej tego pocisku. Orbita tego satelity miała być niska, co dawało czas jego istnienia na jakieś 2-3 tygodnie. Niska orbita oraz związany z tym krótki okres istnienia satelity stwarzały okazję do nawiązania łączności przez dwie radiostacje położone daleko od siebie w realnym czasie. Realizowano to techniką store-and-forward polegającą na nagrywaniu wiadomości z jednej stacji i późniejszym odtworzeniu i przesłaniu jej do stacji przyjmującej. To dawało satelicie możliwość bycia światowym przekaźnikiem. Kiedy stwierdzono, że jest to możliwe, to dodano drugi magnetofon.
Prace nad nim prowadzono w absolutnej tajemnicy. W grudniu 1958 roku satelita był gotów do wystrzelenia. Do drugiego magnetofonu załadowano taśmę z przygotowanym nagraniem z życzeniami świątecznymi prezydenta Eisenhowera dla całego świata. Magnetofon załadowano, zaś satelitę scalono z rakietą nośną, którą zatankowano paliwem i utleniaczem. Rankiem, 18 grudnia przekazano nowe orędzie Eisenhowera i nagrano je na taśmy obydwu magnetofonów satelity. O godzinie 18:02 satelitę wystrzelono na orbitę o perygeum 114 mil i apogeum 920 mil oraz o nachyleniu orbity 32.2 stopnia, i okresie obiegu Ziemi w 101.5 minuty. W czasie pierwszego obiegu, kiedy satelita leciał nad Kalifornią, jego pierwszy ładunek nie zadziałał należycie. Dopiero 19 grudnia magnetofon zadziałał i na polecenie z Ziemi zaczął nadawać orędzie prezydenta USA do całego świata na falach krótkich. Brzmiało ono tak: „This is the President of the United States speaking. Through the marvels of scientific advance, my voice is coming to you from a satellite traveling in outer space. My message is a simple one: Through this unique means I convey to you and all mankind, America’s wish for peace on Earth and goodwill toward men everywhere.”
Tymczasem drugie urządzenie satelity działało jak należy, i w czasie 78-godzinnej pracy przekazywało ono foniczne I dalekopisowe przekazy po-między naziemnymi stacjami znajdującymi się w Georgii, Teksasie, Arizonie i Kalifornii. Po upływie 12 dni akumulatory satelity wyczerpały się do cna. W dniu 21 stycznia 1959 roku satelita wszedł w atmosferę Ziemi i spłonął.
Atlas USAF
„Ważący 4,5 tony SCORE satelita był największym i najcięższym obiektem wyniesionym na orbitę oraz pierwszym wojskowym satelitą telekomunikacyjnym. Eksperyment ten pokazał szerokie możliwości zastosowania satelitów komunikacyjnych w celach wojskowych na potrzeby US Army na wszystkich kontynentach.” 6
A zatem de facto SCORE był ostatnim krzykiem techniki roku 1958. 7 I jeszcze co więcej – zawierał on informa-cje, które dla niejednego wywiadu stanowiły gratkę nie lada! Podobnie zresztą było z satelitami geodezyjnymi, z których dane pozwalały na zmniejszenia współczynnika CEP (Circular Error Probability) – celności uderzenia pocisków rakietowych, która na początku lat 50. wynosiła 3-4 km, a dzisiaj dla amerykańskich pocisków manewrujących Cruise wynosi już tylko 25-100 m, a dla ICBM od 200 do 400 m. 8
Radziecki KGB, a przede wszystkim GRU, zrobiłyby wszystko, co w ich mocy, by zdobyć tego satelitę, a przynajmniej dane, które zawierał. Byłby to bez-cenny materiał dla wszystkich wydziałów i biur tych instytucji zajmujących się Stanami Zjednoczonymi. 9 Wprawdzie powołany już tutaj Bronisław Rzepecki pisze w swym artykule na łamach „Wizji Peryferyjnych”, że: „[…] Druga natomiast dotyczyła wypowiedzi Krzysztofa Borunia, członka warszawskiego zarządu Polskiego Towarzystwa Astronautycznego, który stwierdził, że obiekt ten mógł być albo większym meteorytem, albo częścią ostatniego członu rakiety Atlas, przyznając jednocześnie, że rozpad tego członu był obserwowany 21 stycznia nad Pacyfikiem, w okolicach wyspy Guam, łączenie więc tego wydarzenia z upadkiem „czegoś” do basenu portowego w Gdyni jest wątpliwe. „10
Krzysztof Boruń
Ba! Opinia takiego koryfeusza jak Krzysztof Boruń (1923-2000) byłaby w tym przypadku przeważającą, ale… No właśnie – korzystał zapewne on ze źródeł amerykańskich i informację tą miał z USA. Uwierzyłbym w rzetelność tej informacji jeszcze trzy lata temu, ale już nie dzisiaj. Po wrednych manipulacjach Amerykanów z irackimi tajnymi superbroniami – których de facto i de iure nigdy nie było, a posłużyły Amerykanom jako pretekst do ataku na Irak i wszczęcia kolejnej brudnej wojny o ropę; po nielojalnym i wrednym traktowaniu Polaków jako swych sojuszników w tej obrzydliwej wojnie; po kampaniach medialnych mających na celu zohydzenie wizerunku Polski i Polaków w oczach Zachodu (że wspomnę tylko o aferze z tajnymi więzieniami CIA w Polsce), przestałem wierzyć we wszystkie amerykańskie mity, a szczególnie w amerykańską uczciwość. A także w dane podawane dla opinii publicznej. Dla-tego po zdemaskowaniu tylu amerykańskich kłamstw o UFO i programie kosmicznym USA mogę powiedzieć tylko jedno: jest pewne – nie było w Gdyni żadnego UFO i żadnych kosmitów. Był za to amerykański satelita i…
… gra wywiadów nad naszymi głowami!
Zacznę od tego, że obiekt o masie 4,5 tony i o kształtach aerodynamicznych mógłby przejść w miarę cało przez atmosferę Ziemi i spaść na jej powierzchnię, pod tym wszakże warunkiem, że wszedłby w atmosferę pod odpowiednim kątem, który zawiera się pomiędzy 6 a 16 stopniami nachylenia do jej powierzchni. Jest to tzw. „korytarz wejścia” w atmosferę. Na końcu swej trajektorii satelita SCORE uderzył w wodę i zarył się w ił. Wydaje się więc, że wrak satelity można było wydobyć i dobrać się do jego tajemnic… Jeden z wariantów takiego rozwiązania zagadki podał Marcin Mioduszewski. Założył on, że Rosjanie znaleźli wrak satelity i wywieźli go do ZSRR, a cała reszta, to tylko niesprawdzone pogłoski. Być może ma rację.
Alternatywą dla tej wersji jest moja hipoteza o czymś, co Lucjan Znicz-Sawicki (1920-2004) nazwał w swych pracach „celowanym rykoszetem”. Nie wiem, kiedy agenci GRU – bo to był „główny zainteresowany” spadkiem tego satelity – wydobyli go i przewieźli na ląd. Jedno jest pewne – od pierwszego momentu zaczęła się wściekła gra wywiadów prowadzona nad głowami Polaków. SCORE został wydobyty potajemnie i natychmiast wywieziony do ZSRR. Ponieważ nie dało się faktu spadku tego obiektu ukryć przed ludźmi, należało zastosować „maskirowkę”. I zastosowano – puszczono w obieg Legendę o pojawieniu się UFO, a niektóre jej elementy „wzmocniono” stosując różne tricki: a to podrzucono zwłoki ogolonej na zero małpy ubranej w jakiś kombinezon, które następnie potajemnie wywieziono w nieznanym kierunku, a to rozpuszczono pogłoski o innym kosmicie znalezionym przez strażników na miejskiej plaży, a to opowiadano o cudownej bransolecie, którą miał ów kosmita na przegubie, a to prawiono o superodpornym kombinezonie, w który onże był odziany, itd. itp. Coś nam to przypomina? No pewnie! – Legendę o ufokatastrofie w Roswell! Zadziałał tutaj z powodzeniem mechanizm wykorzystany przez Amerykanów w lipcu 1947 roku. Tajemnicze wydarzenia plus plotki i doniesienia prasowe o UFO zza Żelaznej Kurtyny, szeptane historie o zwłokach ukrywanych w szpitalach i zainteresowaniu się nimi „radzieckich”, to wystarczy, by stugębna fama zrobiła swoje – wytwarza się Legenda, która pokutuje do dziś dnia. To był rok 1959 – ostatni rok odwilży popaździernikowej, kiedy jeszcze ludzie wierzyli w socjalizm z ludzką twarzą, a potem śrubę znów zaczęto przykręcać z wiadomym skutkiem…
Kolejne z serii zdjęć mylnie uznawanych za dowód gydńskiego incydentu
Ion Hobana i Louis Julien Waverbergh podają już Legendę spreparowaną przez GRU i puszczoną na Zachód. 11 Tak samo zresztą było w przypadku Jerome’a Clarka. 12 Polscy świadkowie tego wydarzenia odpowiadający na pytania Bronisława Rzepeckiego i redaktorów z NHK mówili prawdę. Oni mówili o tym, co widzieli i słyszeli. Na podstawie ich wypowiedzi można było wyrobić sobie taki, a nie inny obraz tego incydentu. Po prostu podali fakty, które można było zinterpretować tylko w jeden sposób: Wczesnym rankiem dnia 21 stycznia 1959, o godzinie 06:05, w wody Basenu Portowego nr IV w porcie gdyńskim spadł uszkodzony Latający Talerz z jednym lub dwoma Kosmitami na pokładzie. Znane fakty dopuszczały tylko taką ich interpretację. I tak dosłownie potraktowali to np. twórcy strony internetowej zjawiska.hosted.pl (obecnie niedostępna-przyp.INFRA), którzy nie dość, że podali tradycyjną treść Legendy, to jeszcze wsparli to dwoma zdjęciami Kazimierza Bzowskiego (1925-2005) pokazujące Lądowanie NOL-a w Warszawie, a dokładniej na warszawskim Bródnie! To już nie jest nawet nadużycie, ale zwykłe oszustwo. Nie pierwsze i nie ostatnie w tej sprawie…
Jaka szkoda, że nie ma już wśród nas jednego z nielicznych polskich członków Ancient Astronaut Society, prof. dr inż. Zbigniewa Schneigerta (1919-1998), który byłby w stanie połapać się w tym wszystkim. Kiedyś w rozmowie ze mną stwierdził wręcz, że kiedy na Ziemi trwała Zimna Wojna, to w Kosmosie trwała wojna „gorąca” i dochodziło do starć pomiędzy radzieckimi i amerykańskimi satelitami wojskowymi. A potem w świat szły kolejne legendy o złowrogich kosmitach niszczących nasze ziemskie sztuczne satelity. Tak właśnie mogło być ze SCORE. Satelita ten nie spadł przypadkowo na akwen południowego Bałtyku, ale został precyzyjnie zestrzelony przez radziecką obronę przeciwbalistyczną.
Jak twierdzi prof. Schneigert – podana w zestawieniu liczba satelitów jest nieścisła, bowiem: „Trudności w określeniu ilości satelitów pogłębia fakt istnienia subsatelitów, wliczania lub niewliczania sond kosmicznych, lądowników i satelitów wielokrotnie używanych, jak np. kapsuły Apolla czy Saluta. Nie czując się na siłach i nie mając wyczerpujących danych, podaję w dalszej części podstawowe informacje o najważniejszych satelitach, mając na celu przybliżenie Czytelnikowi złożoności, a przede wszystkim grozy [wojskowej] techniki kosmicznej. […] Niestety, na cywilizacyjną technikę nakładają się plany mili-tarne i szaleńcze zbrojenia świata.”13
A to oznacza możliwość umieszczania na orbitach satelitów-killerów, których zadaniem było niszczenie satelitów strony przeciwnej lub nawet ich przechwytywanie. Pytanie zatem brzmi: czy w 1959 roku możliwe było przechwycenie czy wręcz zestrzelenie satelity znajdującego się na orbicie wokółziemskiej? Wiele wskazuje na to, że odpowiedź na to pytanie brzmi twierdząco i tylko ze względów propagandowych i tajemnicę wojskową nie mówiło się o tym głośno do czasu ogłoszenia przez prezydenta Ronalda Reagana (1911-2004) wdrożenia programu SDI/MWD czyli Gwiezdnych Wojen.
Biosatelita?
Istnieje jeszcze jedna możliwość, a mianowicie taka, że SCORE był także biosatelitą. Sprzęt łączności na jego pokładzie ważył 68 kg. Zaś sam satelita miał payload 4,5 tony! A zatem co mieściło się jeszcze poza sprzętem służącym do transmisji radiowych Ziemia – orbita – Ziemia? Legenda wspomina o jakiejś Istocie czy nawet Istotach znalezionych po spadku NOL-a do Basenu nr IV. Oczywiście
Legenda od razu zrobiła z niego (nich) kosmitów. A czy nie sensowniej byłoby założyć, że mamy tu do czynienia ze zwierzętami doświadczalnymi, które umieszczono na pokładzie biosatelity? Wprawdzie cytowany tu już wielokrotnie prof. Schneigert pisze, że:
„Stany Zjednoczone rozpoczęły odpalanie satelitów biologicznych satelitą Biosatellite (14 grudnia 1966 roku), po nim BIOS skonstruowany jak Discoverer, to znaczy posiadający urządzenia służące do odrzucania kapsuły. W jego drugim locie na pokładzie znajdowało się 10.000 mln bakterii i roślin. W trzecim locie wzięła udział małpa Bonny, która skutkiem defektu zaopatrzenia zdechła w ósmym dniu lotu. Kolejną serię satelitów biologicznych stanowiły satelity OFO (Orbiting Frog Otolith) z żabami na pokładzie. Satelity krążyły po niskich orbitach, na wysokości ok. 300 km, a więc takich, na jakich były projektowane loty załogowe.”
A zatem nasz satelita SCORE mógł być pierwszym biosatelitą, który miał na pokładzie 1-2 małpki, które z kolei zginęły w czasie powrotu. Jedna z małpek wypadła wraz z kapsułą do Zatoki Gdańskiej i została wyrzucona przez fale na plaży, zaś druga wypadła z wraku satelity i zdołała się wyczołgać na nabrzeże, gdzie została znaleziona i dalej ciupasem przewieziona na sekcję do szpitala w Gdańsku, a dalej do ZSRR wraz ze szczątkami kapsuły i wraka satelity. I znowu Czytelnik zaoponuje, że to nie może być, bo biosatelity amerykańskie poleciały w 1966 roku. Oczywiście poleciały i… powróciły na Ziemię. Wszak nie chwalono się ani w USA, ani tym bardziej w ZSRR, przed całym światem swymi porażkami!… No chyba, że nie dało się ich ukryć.
Hipoteza biosatelity tłumaczy wszystkie dziwne rzeczy wypunktowane w Legendzie i broni się całkiem nieźle. I jeszcze jedna sprawa, a mianowicie: czy w historii lotów kosmicznych odnotowano jakieś nieplanowane spadki satelitów z orbity i inne awarie? Oczywiście! – prof. Schneigert w swej pracy wymienia wiele awarii satelitów, które można zestawić w następujące zestawienie:
1958 Vanguard-2 USA Zejście z zaplanowanej orbity
1959 Explorer-7 USA Zamilknięcie satelity z nieznanych przyczyn
1959 Transit-1A(?) USA Zejście z orbity i impakt
1960 Echo-1 USA Zamilkniecie satelity z nieznanej przyczyny
1962 OSA-1 USA Zamilkniecie satelity z nieznanej przyczyny
1962 Syncom-2 USA Zamilkniecie satelity z nieznanej przyczyny
1962 Explorer-15 USA Zamilknięcie satelity z nieznanej przyczyny
1962 ANNA USA Zamilkniecie z nieznanej przyczyny na 6 miesięcy
1962 Transit-4B USA Przerwa w nadawaniu 6 miesięcy z nieznanych przyczyn
1962 Eol USA Praca w systemie „nigdy w niedzielę”
1962 Telstar USA Satelita uszkodzony wskutek EPM naziemnego wybuchu jądrowego, naprawiony zdalnie
1963 Echo-2 USA Zamilknięcie satelity z nieznanej przyczyny
1963 Telstar-2 USA Przerwa w nadawaniu od 07.05.1963 do 16.07.
1963 z nieznanych przyczyn 1964 Syncom USA Fałszywa orbita
1964 Nimbus USA Zejście z orbity i impakt 1965 OV-1 USA Eksplozja
1965 OV-2 USA Eksplozja 1965 DSC-2 USA Eksplozja
1966 Pageos-3 USA Zderzenie z satelitą Kosmos-954
1966 Biosat-1 USA Zejście z zaplanowanej orbity i impakt
1966 Kosmos-133 ZSRR Zamilknięcie satelity z nieznanej przyczyny
1966 Skynet-2 Wielka Brytania Zamilknięcie satelity z powodu awarii zasilania
1967 Kosmos-160 ZSRR Fałszywa orbita
1967 Canary Bird USA Fałszywa orbita
1968 GEOS-2(Explorer-36) USA Zderzenie z NOO, uszkodzenie anten i baterii słonecznych
1968 Wresat Australia Zejście z zaplanowanej orbity i impakt
1969 Canary Bird-3E USA Fałszywa orbita
1969 Canary Bird-3H USA Fałszywa orbita
1969 ESRO USA Zamilknięcie satelity z nieznanej przyczyny
1970 Kosmos-516 ZSRR Zejście z orbity i impakt
1970 Osumi Japonia Zamilknięcie satelity z nieznanej przyczyny
1971 China-3 Chiny Zejście z orbity i impakt
1971-72 Salut-2Salut-3Salut-4Salut-5Sojuz-1 ZSRR Przerwy w łączności z nieznanej przyczyny
1974 ATS-N USA Zejście z zaplanowanej orbity 1974 Ronhini Indie Zejście z zaplanowanej orbity
1977 Meteosat Francja Fałszywa orbita 1977 OTS ESA Fałszywa orbita
1978 Seasat-2 USA Zamilknięcie satelity z nieznanej przyczyny
1978,1981,1982 Kosmos-954;Kosmos-1275;Kosmos-1402 ZSRR Zamilknięcie satelitów z nieznanej przyczyny
1979 Skylab-3 USA Zejście z orbity i impakt 1979 Satcom-3 USA Zamilknięcie satelity z nieznanej przyczyny
1980 Ayme-2(ECS-2) Japonia Zamilknięcie satelity z nieznanej przyczyny
1980 Insat Indie Zamilknięcie satelity z nieznanej przyczyny
1980 SNAP-10A USA Zamilknięcie satelity z nieznanej przyczyny na orbicie księżycowej
1998 FSW-1 Chiny Zejście z orbity i impakt
Ciekawa lista – nieprawdaż? Gdyby do tego dodać jeszcze niepowodzenia misji marsjańskich oraz katastrofy pojazdów załogowych, że wspomnę tylko tragedię STS Columbia, to ktoś mógłby wysnuć wniosek, że na orbitach wokółziemskich dzieją się rzeczy podnoszące włosy na głowie ze zgrozy, że działają tam krwiożerczy kosmici i że nasza cywilizacja jest przez Nich ubezwłasnowolniona…
Tymczasem prawda wygląda tak, że główna przyczyną tych wszystkich awarii i tajemniczych incydentów może być po prostu militarna rywalizacja w Kosmosie dwóch supermocarstw. Zaznaczmy – rywalizacja, która zwój początek wzięła od 1957 roku. Od samego początku ery kosmicznej… Dlatego też nie ma w tym niczego dziwne-go, że satelita SCORE mógł być i był pierwszym celem w wojnie kosmicznej pomiędzy USA a ZSRR, która była tylko jednym z fragmentów szerszej kampanii wielkiej bitwy o tajemnice, którą rozgrywały pomiędzy sobą służby specjalne Stanów Zjednoczonych i Związku Radzieckiego. I ta bitwa trwa nadal, zmieniły się tylko kierunki uderzeń i sposoby walki… Wciąż trwa gra o dominację nad światem i w Kosmosie. Ostatnio wszedł doń trzeci uczestnik – Chiny. Miejmy nadzieję, że głowice bojowe nie posypią się nam na głowy z Kosmosu właśnie…
Roswell i Gdynię rzeczywiście coś łączy, jednak ma to znacznie mniej wspólnego z przybyszami z kosmosu, aniżeli chcieliby niektórzy ufoentuzjaści…
Reasumując można stwierdzić, że „Incydent Gdyński ’59” jest dokładnie taką samą prawdą, jak Legenda o ufokatastrofie w Roswell’47, Legenda o Eksperymencie filadelfijskim’43 czy Legenda o ufokatastrofie Spitzbergen’53. Powstała w określonym czasie i okolicznościach rozpędzającego się wyścigu zbrojeń i wyścigu technologicznego pomiędzy Wschodem a Zachodem, zwanego Zimną Wojną. Była taka potrzeba, więc ją stworzono jako zasłonę dymną dla operacji wywiadowczej wymierzonej w Stany Zjednoczone i ich program kosmiczny. Dla Amerykanów był to obsuwa, o której chcieliby jak najszybciej zapomnieć. Zaś Rosjanie z wiadomych względów też się tym nie chwalili…
A jak mówi praktyka wywiadu – jednej tajemnicy broni kilka zabezpieczeń, a nie ma lepszego zabezpieczenia dla tajemnicy, jak przykrycie jej jeszcze większą tajemnicą. A przecież tą największą jest przebywanie na naszej planecie i w jej pobliżu Istot z innych światów, co wmawiają nam pewne kręgi zainteresowane w tym, byśmy w nią uwierzyli!…
* * * * * * * * * * *
Czyli… satelita?
Niezależnie od siebie i ponad wszelką wątpliwość ustaliliśmy, że właśnie ten scenariusz jest absolutnie możliwy. Poważnym problemem było ustalenie prawdy wobec kształtu, wielkości, ewentualnej pojemności i zawartości przedmiotu, który być może wyglądem przypominał przezroczystą beczkę. Czy jest możliwym to, że był wykonany z substancji, materiał i to prześwitującego, który oparłby się ewentualnemu tarciu i w efekcie spaleniu w górnych warstwach atmosfery?
To zagadka na którą nie potrafimy odpowiedzieć. Gdyby rozważyć jeszcze inną możliwość, a mianowicie taką, że ów pojemnik był li tylko zbiornikiem z jakąś nieznaną nam substancją, która odczepiła (chciałbym wierzyć, że to przypadek) się od pylonu samolotu myśliwskiego, który przelatywał akurat nad portem gdzieś w stratosferze? Gdyby ten scenariusz znalazł potwierdzenie, cała legenda gdyńska ległaby w gruzach. Niestety czas przyniósł kolejną w „cegiełkę wiedzy” w „murze dezinformacji”.
Sierżant Kryłow
Do niedawna miejsce to wzorem innych nie istniało na mapie. Miasto odgrodzone od „zewnętrza” murem za którymi ukryto kawał historii dawnej i współczesnej – Borne Sulinowo. To miasto przyciągało jak magnez, jednak nielicznym było dane się tam dostać, ot mały, obcy kosmopolita ukryty na terenie mojego Kraju. Do miasta prócz konwencjonalnych dróg przeznaczonych dla samochodów prowadziła również linia kolejowa, jednak zanim pociąg wjechał na teren Bornego należało wpierw sforsować gigantyczne wrota, których strzegli strażnicy. Jeżeli do wrót miasta skład prowadziła polska załoga maszynistów, tak w tym miejscu zastępowali ją Rosjanie. Nie było możliwości aby dostał się tam ktoś obcy. Jeżeli ktokolwiek miałby ochotę dostać się tam niepostrzeżenie, warta miała rozkaz strzelać i to…celnie.
Jeden z opuszczonych budynków na terenie Bornego Sulinowa
Owszem, do Bornego Sulinowa miało dostęp ścisłe grono polskich oficerów, jednak do dzisiaj nie udało się ustalić imiennej listy „wybrańców”, wiemy tylko, że posiadali przepustki wystawiane na najwyższym szczeblu.
Pamiętajmy również o tym, że Borne Sulinowo to ściśle tajne miejsce w którym znajdowały się silosy atomowe, jak również w niezwykle silnych konstrukcjach podziemnych przechowywano głowice atomowe. Pomimo tego, że Rosjanie wielokrotnie temu zaprzeczali, potwierdziliśmy te fakty dokonując szczegółowych oględzin z wykorzystaniem niezwykle precyzyjnego sprzętu. Dzisiaj Borne to miasto otwarte, biedne, pozbawione przemysłu ale mające sporą liczbę mieszkańców. I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno bez większego trudu w lokalnych śmietnikach łatwiej było znaleźć granat ręczny niż zdechłego szczura. Idąc bliżej obrzeży jawiły się nam gigantyczne, wielotonowe wrota magazynów za którymi spoczywała śmiercionośna broń masowego rażenia. Dzisiaj po wielkich drzwiach nie ma już śladu, „wyparowały” w podobny jak i inne metalowe przedmioty sposób znany tylko – złomiarzom.
Wbrew pozorom Borne Sulinowo z tamtych lat, kiedy jeszcze „nafaszerowane” było sowieckim wojskiem i ich rodzinami być może dopisało ciąg dalszy naszej opowieści gdyńskiej.
Podczas ćwiczeń w ramach „Tarcza 86” miałem szczęście poznać sowieckiego oficera, który opowiedział mi niezwykle ciekawą historię, którą usłyszał od swojego przyjaciela A. Kryłowa. Ten ostatni był świadkiem pewnego zdarzenia. Gdybyśmy umiejscowili to zdarzenie w czasie, okazałoby się, że od pamiętnego upadku bolidu w „Polskim Basenie” minęło raptem czternaście dni. Z dalszej relacji wynikało, że wraz z kolejnym transportem kolejowym na jednej z odkrytych platform do Bornego trafiło szereg beczkokształtnych przedmiotów przykrytych wielką brudnozieloną plandeką. Nikt jeszcze wtedy nie wiedział co się pod gigantyczną szmatą mieści, aż do chwili rozładunku.
Grupa szeregowców zebrała się obok platformy kolejowej, ich dowódca zaczekał aż do chwili przyjazdu oplandekowanej ciężarówki Ził. Kiedy auto podjechało tyłem do skraju platformy, żołnierze na rozkaz wskoczyli na wagon i rozpoczęli wyjmowanie pojemników spod plandeki. Dwóch młodych chłopaków w mundurach szeregowców zachwiało się pod wpływem nieprzewidywalnie dużego ciężaru, dwaj inni pośpieszyli im z pomocą, niestety, „beczka” wymknęła się im z rąk i z głuchym hukiem spadła na beton zaimprowizowanego peronu. Nic nie wskazywało na to, żeby się rozszczelniła, potoczyła się kilka metrów i zatrzymała. Pojemnik i zawartość płynna były łudząco podobne do opisu odnalezionego w pierwotnej legendzie zamieszczonej chwilę wcześniej. Natychmiast z całego sektora usunięci zostali wszyscy żołnierze. Kryłow odchodząc słyszał krzyk, być może sprawcy zamieszania byli bici lub być może wrzeszczeli na nich przełożeni – pewności nie ma i nie będzie.
To jedyna informacja, która w sposób przypadkowy dotarła do nas i to w sposób przypadkowy. Próby ustalenia pobytu świadka przyniosły połowiczny sukces, wiemy gdzie mieszkał, niestety zmarł w 2007 roku zabierając swoją relację do grobu.
Niestety, mamy do czynienia wyłącznie z relacją i to pośrednią, można jej wysłuchać, jednak stopień wiarygodności pozostaje na poziomie – PRAWDOPODOBNY, podobnie jak cały incydent gdyński. I właśnie tak zapisany został w annałach światowej ufologii.
Autor: Mariusz R. Fryckowski (BSN)
Wykorzystano następujące materiały:
1 Fotografie Kazimierza Bzowskiego pochodzące ze strony Arkadiusza Miazgi niesłusznie uznane przez mniej wprowadzonych badaczy i pasjonatów jako udokumentowanie opisanego zdarzenia. W rzeczywistości zdjęcia przedstawiają pewne zdarzenie z Warszawy.
2 Tekst Roberta Leśniakiewicza pt. „INCYDENT GDYNIA ’59: koniec Legendy?” (brak linku – platforma blogowa Onetu została zamknięta, a w Internet Archive nie zachowała się żadna kopia)
3 Relacje i artykuły dostępne w Internecie dotyczące przebiegu katastrofy UFO w Gdyni
4 Materiały z prywatnego archiwum Mariusza R. Fryckowskiego 1) http://niezalezni.n-stars.org/ 2) http://stowarzyszenie.wowwars.net/portal.htm 3) http://stowarzyszenie.wordpress.com/
Przypisy do artykułu R.Leśniakiewicza pt. „INCYDENT GDYNIA ’59: koniec Legendy?”
1 B. Rzepecki, Incydent Gdyński, Wizje Peryferyjne nr 1/1997, ss. 5-10, a także Br. Rzepecki & K. Piechota – UFO nad Polską, Białystok 1996, s. 295
2 A. S. Pilski, Nieziemskie skarby, Warszawa 1999, s. 118
3 Encyklópedie astronomie, Bratysława 1987, s. 544
4 Z. Schneigert, Zagrożenie z Kosmosu, Warszawa 1987, s. 121)
5 Internet – http://www.ericweisstein.com
6 Internet – http://www.spaceline.org, a także http://www.globalsecurity.org
7 Z. Schneigert – ibidem, s. 75; J. Markowski, Czas gwiezdnych wojen, Warszawa 1986, s.26; F. Knipping, Wojny gwiezdne, Warszawa 1987, s.130
8 A. Jacewicz, J. Markowski, Kosmos a zbrojenia, Warszawa 1988
9 P. de Villimarest, GRU – Sowiecki superwywiad, Warszawa 1992; W. Suworow, Akwarium, Warszawa 1990; J. Barron, KGB, Warszawa 1991, i in
10 B. Rzepecki – ibidem, s. 6
11 I. Hobana & L. J. Waverbergh, UFOs Behind the Iron Courtain, Londyn 1978
12 J. Clark za M. Sachs, The UFO Encyclopedia, Detroit 1998
13 Zb. Schneigert – ibidem s. 82
14 Z. Schneigert – ibidem, s. 100
Materiały udostępnione za zgodą BSN z klauzulą – „wyłącznie dla Portalu INFRA”.
Wszystkie przedruki do innych mediów wyłącznie za zgodą właściciela BSN – kontakt do wiadomości redakcji i zespołu INFRA.