Urodzonego w Holandii Mirina Dajo uznawano za człowieka, którego śmierć się nie ima. Wszystko to dzięki niezwykłym zdolnościom, przed których prezentowaniem się nie wzbraniał i które zabiłyby zwykłego śmiertelnika. Badający go lekarze nie mogli wytłumaczyć jego przypadku i do dziś uznawany jest on za swoiste kuriozium. Ten fakir, uzdrowiciel, medium i wizjoner o niezniszczalnym ciele budził nie tylko okrzyk zdziwienia na widowni, ale również rozliczne kontrowersje. Mimo to nie był wolny od śmierci…
Każdy kto przybywa do sielskiego peruwiańskiego miasteczka Areqipa odwiedza z pewnością Klasztor Santa Catalina, który był domem niezwykłej kobiety – s. Any de Los Angeles Monteagudo. Jej cela jest bardziej imponująca niż pozostałe (była w końcu przeoryszą). Stała się znana przede wszystkim z dokładnego przewidywania chorób i śmierci, w tym m.in. choroby malarza, który sporządzał jej portret. Zmarła w styczniu 1668 roku. Kiedy po 10 miesiącach wydobyto jej ciało okazało się, że nie uległo jakiejkolwiek zmianie i wyglądało dokładnie tak, jak w chwili złożenia do grobu. Od tego czasu uznano jej kilka cudów, aż wreszcie w 1985 roku ogłoszono świętą…
Historie o cudownych uzdrowieniach, które przytrafiają się głównie chorym żarliwie wierzącym zwracającym swe modły w kierunku jednego lub większej ilości świętych są trudne do potwierdzenia i zdają się wpisywać z grubsza w ramy religijne, tak jak np. rzekome uzdrowienia, które mają miejsce w Lourdes. Mówią one nam znacznie więcej o tych, którzy modlą się o zdrowie aniżeli o działalności samych świętych. Cud, jak się zdaje, to możliwość zmiany materii poprzez wiarę w to, że ciało ulegnie wyleczeniu. Zacznie zdrowieć.
Mimo to wielu późniejszych świętych miało cieszyć się za życia niezwykłymi zdolnościami. Dla przykładu, Ignacy Loyola, podobnie jak św. Teresa z Avili, posiadł zdolność lewitacji. Pomimo szczegółowych „badań” przeprowadzanych przez władze kościelne i zaakceptowania tych faktów przez wiarę katolicką, nie wytrzymują one naporu XXI-wiecznego podejścia. Watykan wciąż jednak używa dziwnej mieszaniny religii i nauki do akceptowania lub negowania podobnych „cudów„.
Uri Geller – izraelski Copperfield, dla niektórych magik, dla innych człowiek obdarzony cudownymi właściwościami. Mimo to jego gwiazda blednie. Nigdy nie udało mu się laboratoryjnie udowodnić swych zdolności, jak i pojawiły się podejrzenia o to, że w swych pokazach stosuje nie nadprzyrodzone zdolności, a kuglarskie sztuczki
Jednak co dzieje się, jeżeli bez religijnych wątków miejsce ma zaprzeczające rzeczywistości i zdrowemu rozsądkowi zdarzenie? W latach 70-tych do znudzenia powtarzano eksperymenty na Urim Gellerze, jednak nie był on pierwszą we współczesnych czasach osobą, której zdarzało się łamać prawa fizyki wyznaczanej przez naukę. Tym, czym dla naukowców był Geller, tym dla lekarzy pozostawał holenderski „sztukmistrz” Mirin Dajo. 23 czerwca 1947 roku, tuż przed tym, jak świat wkroczyć miał we współczesną „erę UFO” (z obserwacją Kennetha Arnolda), „Time Magazine” opublikował artykuł o „cudownym człowieku„. „W czasach napięć pojawiają się zwykle cudotwórcy. Niektórzy połykają miecze, inni grzebani są żywcem, zaś jeszcze inni śpią na szpilkach. Jednakże istnieje jeszcze jedna, konserwatywna grupa tych, którzy posiadają zdolności „nadnaturalne”. W ubiegłym tygodniu w Zurychu zapanowało poruszenie w związku z pojawieniem się takiego cudotwórcy. W Corso, największej sali koncertowej miasta, 35-letni Holender o nazwisku Mirin Dajo ze stoickim spokojem znosił sytuacje, kiedy jego asystent zdawał się przebijać jego klatkę piersiową mieczami i włóczniami. „Nie jestem artystą, ale prorokiem” – miał powiedzieć. „Jeśli wierzy się w Boga, może on zdominować twoje ciało. Ludzie nie wierzą w to, co mówię, jednak zmieniają zdanie, gdy widzą moją wytrzymałość„. Pokaz odniósł wielki sukces.
Dziś niezbyt dobrze pamięta się postać Dajo, bowiem był to raczej fenomen lokalny, ograniczający się głównie do obszaru Holandii i Szwajcarii. Jego okres działania był równie krótki. Mimo to w gazetach z 1947 roku natrafić możemy na wzmianki o „drugim Mesjaszu„. Jedna z osób, która obserwowała jego wyczyn, mówiła: „Mirin Dajo stał cichy pośrodku sali, obnażony do pasa. W mgnieniu oka asystent zaszedł od tyłu i z całej siły wbił mu w plecy ostrze na wysokości nerek. Zapadła grobowa cisza. Z otwartymi ustami lekarze oraz studenci badali Holendra. […] Z rany nie wypływa nawet kropla krwi. Nigdy nie widzieli czegoś podobnego„.
Dajo był oczywiście badany przez lekarzy, ponieważ musieli oni wydać mu odpowiednie pozwolenie na prezentowanie swych umiejętności na scenie. Szwajcarski lekarz, Hans Naegeli-Osjord, słysząc o „talencie” Dajo, zaprosił go do szpitala w Zurichu, gdzie poddany był licznym badaniom. Towarzyszyło temu kolegium lekarskie, studenci oraz dziennikarze. Jak zwykle Dajo rozebrał się do pasa i wkrótce jego klatkę piersiową (w okolicach serca), płuca i nerki przebito ostrzem. Nie krwawił, ani też nie czuł niczego. Poproszono następnie, aby pozwolił sobie wykonać zdjęcie rentgenowskie z ostrzem w ciele. Mimo to lekarze zastanawiali się, jak przetransportować go do sali, gdzie wykonywano prześwietlenia, bowiem wózek był źle przystosowany do przewożenia kogoś z ostrzem w górnej części ciała. Mimo to Dajo zapewnił ich, że bez problemu dojdzie na miejsce sam. Wyniki prześwietlenia jasno wskazywały, że ostrze przebiło kilka kluczowych organów w ciele Holendra, ale nie wywołało to żadnego zagrożenia życia. Oczywiście sprawa wyglądała inaczej, gdy ostrze wciąż tkwiło w jego ciele, bowiem po usunięciu mogło wywiązać się krwawienie, toteż lekarze byli przygotowani na tę okoliczność. Kiedy jednak to zrobiono okazało się, że po całej sprawie pozostały jedynie niewielkie znamiona na skórze Mirina Dajo, które nie ociekały krwią. Rany zostały odkażone, ale zarówno sam fakir, jak i jego asystent zapewniali, że obeszłoby się nawet bez tego.
Występy Dajo w Zurichu nie były jedynymi w tym kraju. Podobne odbyły się w obecności publiczności medycznej w Bazylei i Bernie. W pierwszym z miast lekarze zyskali nawet możliwość „przebicia” Dajo i podobnie jak w innych przypadkach nie wyrządzili mu tym szkody. Niektóre z tych testów sfilmowano a ich unikalne fragmenty zaprezentowano na konferencjach, które odbyły się już w XXI wieku (fragmenty filmów z Mirinem Dajo odnaleźć można poniżej). Na zdjęciach widać, jak jeden z lekarzy odwraca głowę, co według niektórych ma uchronić go przed zahipnotyzowaniem go przez fakira albo jego asystenta (w tym bowiem upatrywano rzeczywiste podłoże jego rzekomo nadnaturalnych zdolności). Inni mówią jednak, że lekarz po prostu nie mógł patrzeć na to, co się dzieje, bowiem w gruncie rzeczy było niemożliwe, aby Dajo wyszedł z tego cało. Częściej bowiem niż on na jego występach uszczerbku na zdrowiu doznawali widzowie, którzy mdleli a jeden dostał nawet ataku serca. Przy innym z występów w Zurichu, ostrze przechodzące przez ciało Dajo przypadkowo natrafiło na kość, a jej chrzęst spowodował, że kilka pań z widowni zemdlało. Z racji podobnych incydentów cofnięto mu pozwolenie na publiczne występy pozwalając jedynie na pokazy przy ograniczonym audytorium. W rzeczywistości pomogło mu to jedynie w propagowaniu swego światopoglądu, który oprócz wyczynów na scenie były drugim kluczowym składnikiem jego działalności.
Dajo przyszedł na świat jako Arnold Henskens, 6 sierpnia 1912 roku w Rotterdamie. Od młodości nazywany był Nol. Uzdolniony artystycznie w wieku 20 lat stał się kierownikiem biura projektowego. Podobnie jak w przypadkach innych „fenomenów” w jego młodości miało miejsce kilka wydarzeń o niezwykłej naturze, choć wówczas nie zdawał on sobie jeszcze dobrze sprawy z ich znaczenia. Jednym z nich były dręczące go sny zmarłych osób. Sporządzić miał ponoć portret swej ciotki, która mieszkała w RPA i której nigdy nie widział i który, choć wykonany z pamięci, bez oparcia w o jej wizerunek, okazał się bardzo ją przypominać. Miało to dowodzić istnienia w jego życiu „szóstego zmysłu„, choć opowieść nie może być traktowana jako dowód. Innym ciekawym elementem było tworzenie w czasie snu. Dajo wielokrotnie budził się z brudnymi rękoma, po czym uświadamiał sobie, że bałagan w studiu świadczy o nocnej pracy twórczej, z której nie zdawał sobie sprawy rzekomo nie budząc się.
Choć przeżycia te są intrygujące, same w sobie nie muszą świadczyć o niczym niezwykłym, a już na pewno nie o posiadaniu daru telepatii czy innych nadnaturalnych zdolności. Kiedy jednak Arnold skończył 33 lata, stało się w jego życiu coś, co zmieniło je na zawsze. Zauważył bowiem, że jego ciało jest… nieczułe na ból a nawet niezniszczalne.
Mirin Dajo przebijany na scenie przez asystenta…
Podobne wnioski należało brać jednak z wielką dozą sceptycyzmu. Prawdopodobnie jego nocne lunatyczne procesy twórcze były skutkiem presji i stresu, którym poddawany był w pracy. Z drugiej strony wiedział dobrze, że jeśli powie o swych tajemnicach rodzinie, oni nigdy mu nie uwierzą tak jak ci, którym już o tym mówił. Jak bowiem przekonać świat, że jest się jakby nieśmiertelnym? Postanawiając zmienić coś w swym życiu, Dajo udał się do Amsterdamu, gdzie wałęsając się po lokalach zachęcał ich bywalców, aby zadawali mu rany. Stał się jednoosobowym cyrkiem, z którego ciągnął zyski. A tych potrzebował. Brakowało mu bowiem pieniędzy a o porzuceniu pracy nie poinformował jeszcze swoich rodziców. Zakończył karierę dla czegoś, co wydawało mu się życiową misją.
Choć Dajo stał się znany wskutek swych pokazów przebijania ciała, sztuczką najbardziej zdumiewającą ze wszystkich było połykanie kawałków szkła i kilku żyletek. W każdym razie pokazy ze sztyletami i mieczami nie należały do rzadkości na ulicach Amsterdamu. Pożerał szkło i ostre przedmioty bez żadnego problemu i jak mówił potem przedmioty te nigdy nie opuszczały jego ciała w tradycyjny sposób, ale miały dezintegrować się lub dematerializować w jego ciele, choć nie zostało to potwierdzone.
Prędzej czy później musiał zetknąć się ze sławą. Podobnie jak w przypadku Gellera, także i dla Dajo scena była miejscem, z którego wybił się wyżej. Ale demonstracja zdolności nie była wszystkim, co chciał przekazać ludziom. Druga z rzeczy polegała na uświadomieniu sobie, że rzeczywistość nie musi być taka, jaką się ją powszechnie akceptuje. Dla Dajo pierwszym poziomem była scena i demonstracja nieco makabrycznych zdolności. Krok drugi polegał na przekazaniu obserwatorom, że jest on człowiekiem z misją uświadamiającym mieszkańcom świata przesyconego materializmem, że istnieje jeszcze wyższa instancja i źródło, z którego czerpie on i które przez niego się ujawnia. Oprócz Boga Dajo nawoływał do pokoju na świecie, bo w świecie materialistów łatwo o wojny.
To właśnie wtedy przybrał używany w tym artykule pseudonim Mirin Dajo, co w języku esperanto oznacza „cudowny„. Jak inni mu współcześni uważał, że stworzony przez Zamenhoffa język był mechanizmem, przez który ludzkość mogła złamać wszelkie bariery z komunikacyjną na czele. Jeden język, jeden świat.
Dajo wciąż dawał pokazy w lokalach, jednak potrzebował agenta, który pozwoliłby mu zetknąć się z większą publicznością, która dawała nowe możliwości. Mas i sal koncertowych chciał użyć jako swych kościołów, zaś scena miała stać się jego amboną. Agent, którego odnalazł poinformował go, że na występy publiczne należy uzyskać specjalne pozwolenie. Z tego też powodu Dajo zabrany został na Uniwersytet w Lejdzie, gdzie prof. Carp, dr Berthold i dr Stokvis poddali go pierwszym badaniom medycznym i wydali licencję na zamknięte pokazy (z racji natury jego „sztuki„, bowiem dobrze zdawali sobie sprawę z reakcji na jego działania i co trzeba powiedzieć, nie mylili się).
Równocześnie Dajo uzyskał pozwolenie jedynie na wykonywanie sztuki fakirskiej bez jednoczesnego mówienia, co doprowadziło go do frustracji, bowiem według niego pozbawiało „show” ważnego elementu. Podobnie sprawa miała się początkowo w 1947 roku, kiedy opuścił Holandię i wyruszył do Szwajcarii. Tam również lekarze wydali mu pozwolenie na demonstrację, nie zaś na pogadanki, ale jakiś czas potem uległo to zmianie.
Mirin Dajo jako ludzka fontanna
Dajo miał także licznych asystentów, których jedynym zadaniem było przebijanie jego ciała metalowymi przedmiotami. W początkowych stadiach jego działalności w Holandii był nim jego sąsiad z Amsterdamu, Jan Dirk de Groot. Wkrótce panowie zaprzyjaźnili się, a de Groot dowiedział się o Mirinie Dajo znacznie więcej niż miała okazję jego widownia. Jak mówił, Dajo dawał się „przebijać” od 50 nawet do 100 razy w czasie jednego dnia. Niekiedy przebijane były jego płuca, trzustka, a nawet rzekomo i serce (czasem także kilka organów jednocześnie). Za każdym razem nie wyrządzało to żadnej szkody. Przy jednej z okazji de Grota poproszono o poruszanie przedmiotem w ciele Dajo w celu dokonania możliwie jak największego uszkodzenia organów wewnętrznych. I nic. Wśród innych ekstremalnych sytuacji znalazło się m.in. przeszycie jego ciała rozgrzanym ostrzem, które jedynie zasyczało i nie powodowało żadnych ran. Innym razem ostrze spryskano trucizną albo też użyto zardzewiałego instrumentu. I po raz kolejny nic. Ponieważ działo się to często wśród niewielkiej publiki, tylko kilka osób widziało to, w co sami nie mogli uwierzyć. Dlatego też postanowili przebić go kilkoma rurkami o średnicy 8 milimetrów, podłączonymi do wody, które uczyniły z Dajo ludzką fontannę. Dowody fotograficzne mówią same za siebie. Pewnego razu lekarze w Zurychu zaskoczeni byli widokiem Dajo ćwiczącego w parku ze szpadą wbitą w ciało. De Groot znał Dajo od prywatnej strony i rozumiał, w jaki sposób on pojmuje to co się dzieje. Dajo miał być bowiem instrumentem wyższej siły, która czasem materializowała mu się w różnych formach i z którą rozmawiał. Podobne historie pojawiają się w przypadku wielu „fenomenów” czy też rzekomych cudotwórców.
Obok cielesnej wytrzymałości według de Groota, Dajo posiadał inne niezwykłe zdolności, w tym telepatię, jak i zdolności leczenia. Pewnego dnia w Szwajcarii de Groot nie mógł dodzwonić się do swojej rodziny, czym się bardzo martwił. Dajo powiedział mu wówczas, że wszyscy są zajęci grą w karty i powinien spróbować zadzwonić następnego dnia o 8 rano. Tak też zrobił i słowa Dajo potwierdziły się. Ile w tym cudowności, a ile pochlebstw asystenta dla mistrza, nie wiadomo. Wiele osób przychodziło do Dajo z prośbą o uleczenie. Ciekawy incydent miał miejsce, kiedy przybył do niego człowiek cierpiący na migrenę. Wszystko działo się w obecności lekarza. Po rzekomym nastąpieniu poprawy, lekarz oświadczył, że „to wszystko sugestia i sami z tym eksperymentowaliśmy„. Podczas innego pokazu, jeden ze studentów medycyny wyjaśnił, że klucz do zdolności Mirina Dajo kryje się w zjawisku hipnozy, jednak nie udało się ustalić czy chodziło o autohipnozę i związane z nią fakirskie wyczyny, czy o masową hipnozę pozwalającą uwierzyć publiczności w jego budzące niekiedy lęk dokonania.
Mirin Dajo na spacerze
Co zatem działo się z nim w rzeczywistości? Podobnie, jak w przypadku Gellera, ciało Dajo specyficznie „reagowało” na metal. W rzeczywistości niektórzy świadkowie wspominali, że jakaś siła wygina umieszczane w jego ciele przedmioty, nieraz na podobieństwo korkociągów. Działo się to jednak bardzo rzadko. Przestrzeń, przez którą przechodziły ostrza stawała się bowiem jakby lżejsza i mniej fizyczna, stąd też brak było obrażeń. Mimo to nie wiadomo, jak traktować relacje de Groota, z których część brzmi jednak bardziej jak bajka aniżeli wiarygodna i skrupulatna obserwacja. Przyznał bowiem nawet, że pewnego razu zdolność Dajo do materializacji sprawiła… że stał się on niewidzialny. Mimo to obaj panowie zdawali się wierzyć, że mistrz był w stanie zmienić skład swego ciała, wpływając na jego gęstość.
Wraz z tym, jak współczesna nauka nieustannie stara się ukazać nam, w jaki sposób nasz umysł jest za każdym razem oszukiwany, jeśli idzie o podstawowe sprawy, takie jak ruch czy kolor, powinniśmy zastanowić się nad tym, czy nasze ciała rzeczywiście nie zachowują się w sposób niedostrzegalny dla nas, co mogłoby zmienić zupełnie nasze własne pojmowanie siebie, jak i rzucić więcej światła na tych, którzy mogą dokonywać rzeczy uchodzących za niezwykłe.
Dajo był do pewnego stopnia fizycznie niezniszczalny. De Groot mówił pewnego razu, jak podczas jednego ze spacerów, Dajo złamał sobie rękę. Dowodziło to jasno, że jednak cierpiał na te same problemy, co każdy inny człowiek, jednakże według relacji złamanie nie miało dla niego większego znaczenia i mógł dalej używać ręki. Wiąże się to także z tym, że wedle niektórych opinii Dajo był nadczłowiekiem jedynie wtedy, gdy wymagała tego publiczność. Innymi słowy, poza sceną wiódł normalne życie usiane zwykłymi cierpieniami, jednakże treningi pozwoliły mu osiągać „na żądanie” stan odporności na wszelkie bóle za pośrednictwem działania sugestii.
Pojawiło się wiele kontrowersji otaczających jego śmierć. Jak mówiono, w Szwajcarii poproszono go, aby połknął szpilę, którą następnie miano chirurgicznie usunąć. 13 maja 1948 roku Dajo poddał się operacji usunięcia igły, zaś do zabiegu na niezniszczalnym człowieku użyto jednak narkozy. Przedmiot rzeczywiście znajdował się w nim od dwóch dni. Po 10 dniach fakir nie podnosił się z łóżka jednak asystent był świadom, że poddaje się on niekiedy medytacji i innym podobnym technikom. Mimo to sprawdził jego puls. Dalej żył. Jednakże następnego dnia fakir nadal się nie podnosił. Zdawało się, że znajduje się w przedłużonym transie. Oddychał normalnie, puls także był w normie. Trzeciego dnia było inaczej. Dajo nie żył. Był 26 maja 1948 roku. Śmierć nastąpiła na jakieś 12 godzin przed tym, jak odkrył to de Groot.
Natychmiastowa sekcja zwłok (choć wykonywano ją zwykle od 3 dni po śmierci) orzekła, że Dajo zmarł w wyniku pęknięcia aorty. De Groot twierdził jednak, że Dajo zapowiadał swoją śmierć, bowiem przed opuszczeniem ojczyzny miał powiedzieć, że nigdy już nie przyjdzie mu jej obaczyć.
Dajo wierzył w swoją misję pokoju, jednakże jego nagła śmierć i dość krótka misja, w którą wierzył nie odcisnęła na świecie tak silnego piętna, jak mogłoby się zdawać. Czy jednak gdyby sprawy potoczyły się inaczej, uznawano by go za drugiego Houdiniego? Jego śmierć była jednak czymś czego spodziewali się lekarze, którzy nareszcie mogli zapomnieć o kłopotach, jakie im sprawiał. Bez niego łatwiej mogli pisać i rozprawiać o jego fenomenie.
Czy Geller i Dajo przegrali nie mogąc jednoznacznie udowodnić swych zdolności będąc skazanymi na wieczne wątpliwości? Być może kluczem jest to, o czym starał się przekonać ludzi Dajo, czyli nasze wąskie pojmowanie rzeczywistości. Po kilku latach eksperymentów, zachwytów i omdleń, okazało się, że nie zmieni się to prędko, zaś osoby obdarzone zdolnościami uznawanymi za nadnaturalne będą rozpatrywane przez pryzmat estradowych wyczynów. Niezależnie od tego, czy istniał Jezus i był rzeczywiście tym, za kogo się go uważa, wiara i nimb świętości pozwoliły Loyoli i siostrze Any de Los Angeles Monteagudo przyjąć status chrześcijańskich supermenów. Jednakże prawdziwym „wondermanem” między nimi był Holender…
Tłumaczenie i opracowanie: INFRA
Autor: Philip Coppens
Źródło: philipcoppens.com