Czy da się, choć w niewielkim stopniu, przewidzieć przyszłe zdarzenia? Odchodząc od tematu wielkich jasnowidzów, profetów i ich przepowiedni, warto przyjrzeć się temu, jak próbowano udowodnić istnienie tego ulotnego zjawiska. Dlaczego jedni są bardziej predysponowani do „zaglądania” w przyszłość i czy w wyjaśnianiu tego zjawiska w sukurs przyjdzie nam fizyka? Wreszcie, czy można nie tylko udowodnić, ale również praktycznie wykorzystywać prekognicję?
____________________
David Loye
Artykuł ten stanowi fragment książki D.Loye’a pt. „Umysł przewidujący przyszłość”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa KOS (2010). Opublikowano za zgodą wydawnictwa.
Przez długi czas unikano poruszania tematu najstarszej i budzącej wielki respekt manifestacji umysłu przewidującego przyszłość. Harmonizuje to z nakazami nauki Zachodu, która przed swoją transformacją utrzymywała, ze wszystko, co nie pasuje do panującego powszechnie paradygmatu, opartego na rozumowaniu lewej półkuli mózgu, jest albo tematem tabu, którego trzeba unikać, albo herezją, którą należy zaatakować i spalić w akademickim ogniu. A jednak na obrzeżach głównego strumienia nauki, gdzie wymagana jest niezwykła odwaga, ponieważ w przeciwnym wypadku nie udaje się dojść do niczego, przedsiębiorcze jednostki coraz częściej dochodziły do wniosku, ze historyczne przypadki prekognicji należy poddać zupełnie nowej ocenie. Zastanawiały się, jakie siły umysłu posiedli nadworni wróżbici i prorocy starożytnych religii. Czy wszyscy oni, jak twierdzą sceptycy, zwodzili jedynie naszych naiwnych przodków swoimi przepowiedniami? A może niektórzy z nich rzeczywiście posiedli dar ingerowania w przestrzeń i czas?
Okładka książki D.Loye’a pt. Umysł przewidujący przyszłość (KOS, 2010). Autor jest doktorem psychologii i autorem licznych publikacji poświęconych m.in. teorii ewolucji, która stanowi szczególny przedmiot jego zainteresowań.
Jak pamiętamy, biblijny faraon śni o siedmiu tłustych krowach, za którymi podąża siedem krów chudych, co doprowadza Józefa do interpretacji, iż po siedmiu latach obfitych zbiorów nastąpi w Egipcie siedem lat suszy i głodu. Przez zdumiewający okres ponad 1000 lat ludzie z basenu Morza Śródziemnego podróżują do Delf, aby słuchać przepowiedni kobiet-mediów zwanych Wyrocznią. W odrodzeniu z kolei Nostradamus twierdzi, że przepowiada wydarzenia mające nastąpić w najbliższych stuleciach do wieku XX, nawet w jeszcze odleglejszej przyszłości. Na ziemi amerykańskiej zarówno George Washington, jak i John Auincy Adams przewidują wojnę domową. W pierwszych latach XX stulecia wnuk Adamsa, Henry – znany historyk – przepowiada skonstruowanie bomby atomowej, a według dość dobrze udokumentowanych źródeł Abraham Lincoln widzi we śnie swoją śmierć, co ma miejsce na kilka dni przed faktycznym zamachem na jego życie.
Wszystko to stanowi znakomitą lekturę na długie zimowe wieczory, ale tak naprawdę większość tego typu „proroctw” (może oprócz wizji Lincolna) można łatwo wyjaśnić jako wynik dość prostego logicznego rozumowania. Sceptycy zauważą bowiem, że niemal każda przepowiednia sprowadza się do bardzo niejasnych opisów, które można interpretować na wiele różnych sposobów; jednocześnie metoda, dzięki której „zdobyty” zostaje wgląd w przyszłe wydarzenia, opiera się na strategiach ledwo półkuli mózgu, z jakimi zapoznaliśmy się już wcześniej i jakie zdecydowaliśmy się nazwać Intuicją Numer Jeden. Procesy te sprowadzają się do prześledzenia biegu zarówno przeszłości, jak i teraźniejszości, a następnie oszacowania prawdopodobieństw najróżniejszych rozgałęzień przyszłości, jakie wynikają z teraźniejszości i przeszłości. W kolejnym etapie przepowiadana jest przyszłość najbardziej prawdopodobna. Ale wszystko to – jak już wspomnieliśmy – nie wyjaśnia snu Lincolna ani setek podobnych, dokładnie przestudiowanych doniesień.
Podstawową różnicą pomiędzy probabilistyką a tym, co wydaje się być prawdziwą prekognicją, jest kwestia szczegółów. Osoba odgadująca przyszłość probabilistycznie przepowie, że istnieje wysokie prawdopodobieństwo, iż pewne wydarzenie będzie miało miejsce w określonym przedziale czasu. Znakomitym tego przykładem jest przewidywanie rozwoju nowych technologii, kiedy to po eksplozji bomby wodorowej można było przypuszczać, że zostanie skonstruowana bomba o jeszcze większej sile rażenia. Dla odmiany osoba jasnowidząca, przewidująca przyszłość „prekognicyjnie”, opowiedzieć nam może, że w odmienionym stanie świadomości postrzegała określone wydarzenie, które obfitowało w wiele szczegółów. To właśnie ta precyzja szczegółów, całkowicie niemożliwych do przewidzenia w sposób probabilistyczny, wyróżnia prawdziwe przypadki, nad którymi warto się zastanowić. Poniżej przykład takiej relacji – sen Lincolna, który bardzo go zaniepokoił i który miał miejsce na kilka dni przed jego śmiercią.
Według legendy, prezydent Lincoln miał przepowiedzieć swoją śmierć z ręki zamachowca Johna Wilkesa Bootha. Nie wiadomo jednak, na ile na jego proroczy sen wpłynęła podświadoma obawa o zamach.
„Tego dnia udałem się na spoczynek dość późno (…) Wkrótce miałem sen. Odniosłem wrażenie, ze wokół panuje spokój, ale atmosfera w dziwny sposób kojarzyła mi się ze śmiercią. Usłyszałem stłumiony szloch – płakało kilka osób. Wstałem z łóżka i ruszyłem schodami w dół (…) Przechodziłem z jednego pokoju do drugiego. W zasięgu wzroku nie było nikogo, ale nadal słyszałem płacz pełen rozpaczy. We wszystkich pomieszczeniach paliło się światło. Gdzie byli ci wszyscy ludzie, którzy płakali tak, jak gdyby nagle pękły im serca? Nie rozumiałem tego i bardzo mnie to niepokoiło. Wstrząśnięty i zdecydowany odkryć przyczynę tej niezwykłej sytuacji, szedłem dalej, aż dotarłem do pomieszczenia we wschodnim skrzydle. To, co ujrzałem, zaskoczyło mnie. Przede mną stał katafalk, na którym spoczywało ciało. Wokół stali żołnierze (…) Był tam również tłum ludzi. Niektórzy zasmuceni spoglądali na ciało. Twarz nieboszczyka była zakryta (…) – Kto umarł – spytałem jednego z żołnierzy. – Prezydent – brzmiała jego odpowiedź. – Zginął od kuli zamachowca.
Pierwsze eksperymenty
dr Joseph Banks Rhine (1895-1980), amerykański botanik i parapsycholog, twórca terminu ESP (ang. Extrasensory Perception, pol. postrzeganie pozazmysłowe).
Istnieje wiele informacji o tego typu wizjach, które stały się potem rzeczywistością. Lecz zanim eksperymenty przeprowadzane w warunkach laboratoryjnych zaczęły definiować tę niewytłumaczalną moc umysłu, podobne przykłady były w dużej mierze traktowane na równi z opowieściami o duchach i magicznymi sztuczkami.
Zrozumiałe wydaje się to, że najwcześniejsze eksperymenty dotyczące prekognicji, przeprowadzane na dużą skalę, miały miejsce w Stanach Zjednoczonych w okresie większej niż zwykle troski o przyszłość. Było to w 1933 roku, w czasach głębokiego kryzysu. Banki nie spełniały swej roli, szerzyła się nędza, a demagodzy zarówno prawicy, jak i lewicy, proponowali rozwiązania totalitarne. Wtedy dr J.B. Rhine wraz z żoną Louisą i współpracownikami z Duke University w Durham w Karolinie Północnej powzięli stanowcze kroki. Eksperymentując z kartami o różnych symbolach, które należało odgadnąć, odnieśli niebywały sukces, dostarczając ku swemu własnemu zadowoleniu dowodu na to, że ludzie mogą porozumiewać się telepatycznie. W jednym z pomieszczeń na kart z krzyżem, gwiazdą, kwadratem, kołem czy też linią falistą patrzył „nadawca”. W innym pokoju „odbiorca” próbował odgadnąć ów symbol. Procedura testowania tego, co wydaje się być komunikacją „radiową” w przestrzeni, dowiodła pomyślnie jej istnienia, tak wic naukowcy zaczęli poważnie zastanawiać się nad tym, czy wspomniana łączność może zachodzić również w wymiarze czasowym.
Zmienili procedurę tak, aby odbiorca musiał przewidzieć, którą z kart wybierze nadawca. W 4500 seriach, gdzie za każdym razem zadanie polegało na odgadnięciu kolejności 25 kart, testowane osoby robiły to znacznie lepiej, niż wynikałoby to z rachunku prawdopodobieństwa.
Chociaż Rhine i jego żona byli bardzo podekscytowani tym odkryciem, wprawiło ich ono w zakłopotanie. Zetknęli się bowiem z tym, co stało się jednym z największych problemów wszystkich następnych eksperymentów z prekognicją – przekleństwem sukcesu. Zmagali się z wabiącą pokusą większości konwencjonalnych badań, w których ostateczne rezultaty przynoszą wiarygodną ulgę. Al. przełamywani przyszłości tak prostą procedurą o tak wyraźnej statystyce było zbyt wielkim wyzwaniem dla wiary. Rhine, który miał już do czynienia z tego typu problemami i toczył żmudną walkę, starając się przekonać sceptyków o zasadności eksperymentów z telepatią, zdecydował się wstrzymać publikację sensacyjnych wyników badań nad prekognicją, aż kontrowersyjna praca nowego uniwersyteckiego laboranta zyska większą akceptację.
Tymczasem brytyjski matematyk S.G.Soal, poruszony doniesieniami Rhine’a o wynikach badań nad telepatią, pragnąc osobiście przekonać się, czy w całej sprawi jest rzeczywiście coś niezwykłego, zajął się tym tematem i ochoczo przystąpił do pracy. W latach 1934-39 przetestował 1962 osoby, używając kart z wizerunkami zwierząt zamiast tych, jakie stosował Rhine. Nie odkrywszy absolutnie nic i nie zdobywszy dowodu na istnienie czegokolwiek, co miałoby związek z tzw. ESP (postrzeganiem pozazmysłowym), był przekonany, że Rhine został wprowadzony w błąd, albo też świadomie dopuścił się oszustwa. Rozpoczął także bezpardonowy atak na amerykańskiego naukowca, informując o właściwych wynikach studiów nad telepatią z użyciem wspomnianych kart.
Test z udziałem J.B.Rhine’a i ochotniczki dokonywany przy pomocy tzw. kart Zenera.
W tym właśnie momencie na arenie badań nad zjawiskami paranormalnymi pojawił się inny brytyjski naukowiec jego eminencja Whatley Carington z Cambridge University. Zakończył on właśnie osobliwe studia nad telepatią i uzyskał dość niezwykłe wyniki. Każdego wieczoru przez okrągły miesiąc na chybił-trafił otwierał słownik i rysował symbol pierwszego rzeczownika, jaki mógł być przedstawiony graficznie – na przykład kota czy piramidy. Narysowany obrazek pozostawiał na noc w zamkniętym pomieszczeniu a 250 znajomych, rozproszonych w całej Wielkiej Brytanii, odgadywało, co znajduje się na rysunku i przesyłało swe propozycje do Caringtona. Porównując własne rysunki z tymi, które otrzymywał ku swojemu wielkiemu rozczarowaniu nie odkrył bezpośredniego związku, jaki sugerowałby istnienie telepatii. Mimo to odnalazł coś, co wprawiło go w zdumienie. Wiele rysunków zostało odczytanych prawidłowo, ale „trafienia” były albo spóźnione o jeden, dwa dni, albo też o dzień lub dwa wyprzedzały rysunek Caringtona. Tą niezwykłą zbieżność nazwał „przemieszczaniem w czasie”. Oznaczało to, że kiedy w środę wieczorem narysował piramidę, podobne szkice piramid wysłane zostały przez jego przyjaciół w poniedziałek, wtorek, czwartek lub piątek.
Carington zasugerował Soalowi, aby ten ponownie przestudiował wyniki swoich badań z kartami, na których były wizerunki zwierząt i uczynił to pod kątem wzoru „przemieszczania”. Soal odmówi. Niby dlaczego miałby wracać do tej sprawy, skoro Rhine w tak spektakularny sposób postawiony został pod pręgierzem. Carington spróbował ponownie – i ponownie Soal odmówił. Wytrwałość Caringtona złamała jednakże ostatecznie jego opór i zgodził się on przestudiować swój dane, szukając „przemieszczenia w czasie”. Ku swojemu zdumieniu odkrył, że jedna z testowanych osób, fotograf Basil Shackleton, którego telepatyczna zdolność odczytu okazała się zerowa, nieświadomie przewidział, która karta zostanie wybrana jako następna i udało to mu się w czterech przypadkach na pięć aż w 800 seriach prób.
Opublikowanie w późnych latach trzydziestych wyników badań nad prekognicją zarówno Rhine’a jak i Soala spowodowało niezwykłe poruszenie w kręgach naukowcy. Był to bowiem coś, do czego należało podejść poważnie i w co ostatecznie powinno zaangażować się wielu naukowców nie tylko na uniwersytetach w Londynie, Cambridge i Karolinie Północnej. Ale mimo tego, że 23 brytyjskich profesorów brało udział w badaniach Soala, żaden z nich nie potrafił podać żadnego sensownego wyjaśnienia, dlaczego otrzymano takie a nie inne wyniki. Wkrótce też cała sprawa uznana została przez sceptyków za coś o niewiele większym znaczeniu niż „karciane sztuczki”.
Więcej niż karciane triki
dr Karlis Osis (1917-97) – urodzony na Łotwie parapsycholog, pracownik założonego przez Rhine’a Parapsychology Laboratory przy Uniwersytecie Duke, a także jego przyjaciel.
Na początku lat sześćdziesiątych Karlis Osis i J. Mahler odkryli, że mogą polepszyć wyniki badań nad prekognicją, stosując wobec uczestników badań hipnozę. Dla sceptyków było to po prostu uzupełnienie „karcianych sztuczek” czymś, co również pozbawione było naukowej podstawy. We wczesnych latach sześćdziesiątych dość znana psycholog z New York City College Gertrude Schmeidler, rozpoczęła badania nad różnicami osobowościowymi w prekognicji, odkrywając tym studenta, którego nazwała „dynamicznym” i który był lepszy niż inni. Sceptycy uznali oczywiście, że jest to jedynie kolejny przypadek studentów college’u, którzy oszukiwali, aby zadowolić swego nauczyciela. Pod koniec omawianej dekady V.M. Cashem i C.C. Mamseyer wyselekcjonowali 32 studentów, którzy potrafili przewidywać pytania egzaminacyjne, ale sceptycy zauważyli, że do wyjaśnienia tej kwestii nie trzeba wcale „mistycyzmu” – wystarcza logika młodego umysłu.
Również w tym samym okresie psychiatra Montaque Ullman, psycholog Stanley Krippner i badacz zjawisk paranormalnych Charles Honorton przeprowadzili serię szczególnie pomysłowych badań w Centrum Medycznym Maimonedesa w Brooklynie. Tamtejsze Laboratorium Snu stało się dość znane dzięki badaniom przeprowadzany na ochotnikach, których w czasie snu monitorowano przy użyciu sprzętu EEG. Kiedy fale EEG wskazywały, że osoby weszły w fazę snu znaną jako REM (skrót od Rapid Eye Movement, pol. szybki ruch gałek ocznych), były budzone i pytane o treść swoich marzeń sennych. Ochotnicy dość często opowiadali o snach, które później się spełniały, dlatego też Ullman, Krippner i Honorton zdecydowali się sprawdzić czy coś tak pozornie ulotnego jak „sen proroczy” mogłoby być w rzeczywistości zdefiniowane i badane w warunkach kontrolnych.
Do badań wybrali Malcolma Bessenta, który wcześniej podczas testów wykazywał fenomenalną zdolność do snów telepatycznych. Poproszono go, aby starał się śni o tym, co przydarzy mu się następnego dnia. Każdej nocy kiedy spał budzono go, ilekroć EEG wskazywało na fazę REM i rejestrowano treść snu. Następnego dnia Krippner, który nie wiedział o czym śnił Bessent, wybierał na chybił trafił jedno słowo z określonej książki. Słowo to było następnie wykorzystywane do teg, aby w oparciu o nie stworzyć „cel”, który Bessent miał rozpoznać w ciągu dnia. Po zakończeniu serii prób niezależni sędzioie porównali sny z ośmiu nocy z wybranymi „celami” dla następujących po nich dniach. Ku zdumieniu wszystkich odkryli oni, że pięć snów na osiem odpowiadało wybranym przez Krippnera „celom”.
Dla przykładu, którejś nocy Bessent opowiedział o śnie w którym był „wielki betonowy gmach (…) i uciekający pacjent, który (…) miał na sobie biały fartuch, jak i lekarz (…). Betonowe ściany w kolorze piasku były porowate (…). Wiedziałem, że pacjent uciekł (…) albo wyszedł i dostał się do miejsca, gdzie przejście jest zwieńczone łukiem.” Słowo, które Krippner wybrał losowo następnego dnia, brzmiało „korytarz”, co z kolei doprowadziło go do wyboru „celu”, jakim była reprodukcja obrazu Van Gogha, którą pokazano Bessentowi jako „cel” na ten dzień. Obraz nosił tytuł „Korytarz szpitala w St. Remy” i przedstawiał samotną postać w korytarzu szpitala psychiatrycznego oraz widoczne w oddali przejścia o łukowatych sklepieniach.
Czy te rygorystycznie kontrolowane badania poruszyły choć trochę sceptyków? W żadnym wypadku, ponieważ wbrew szacunku dla Freuda, sny – poza obszarem zainteresowań psychoanalityków i garści psychologów eksperymentalnych – równie dziwaczne co prekognicja, uważane były za ryzykowny interes, w który nauka w ogóle angażować się nie powinna.
Wpływy twardej nauki
dr Helmut Schmidt
W roku 1970 pojawił się raport o pierwszym eksperymencie nowego typu, który uderzył w skorupę sceptycyzmu. Dr Helmut Schmidt, wykształcony w Niemczech fizyk i elektronik pracujący w Boeing Aircraft w Seattle, połączył badania nad prekognicją z aktywnością cząstek na poziomie subatomowym. Tu, aby stało się jasne, czego dokonał Schmidt, warto jedynie przypomnieć, że zgodnie ze współczesną teorią kwantów w aktywności cząstek, z których składa się atom występuje – jak uważają dziś naukowcy – przypadkowość. Będąc najdrobniejszym z wyobrażalnych elementów, każda cząstka przemieszcza się w olbrzymiej próżni subatomowej przestrzeni, wykonując „całkowicie nieprzewidywalne skoki”.
Schmidt zdecydował się wykorzystać tę przypadkowość aktywności cząstki dla celów eksperymentalny, budując urządzenie, które zamieniałoby nieprzewidywalną aktywność „skoków kwantowych” w pewniej rodzaj prawdopodobieństwa, jakie osiągamy poprzez rzucanie monetą, aby zobaczyć, czy wyląduje ona na ziemi zwrócona do góry orłem czy reszką. Źródłem skoków kwantowych w doświadczeniu Schmidta był radioaktywny stront 90, który po upływie 30 lat spontanicznie i w całkiem nieprzewidywalny sposób rozpada się na cząstki. Dla swojego „miotacza monet” użył on dwóch przyrządów: licznika Geigera, który pokazywał mu, kiedy zachodzi rozpad oraz elektronicznego przełącznika o wysokiej częstotliwości, który oscylował milion razy na sekundę pomiędzy dwiema możliwymi pozycjami „orła” i „reszki”. Jeśli cząstka była uwalniana dokładnie w chwili, kiedy przełącznik znajdował się w pozycji „orła” lub „reszki”, zapalała się jedna z czterech żarówek.
Zadaniem osób testowanych przez Schmidta było odgadnięcie, czy zapalą się żarówki po prawej (orzeł) czy też po lewej (reszka) stronie. Zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa szanse trafienia powinny być równe odpowiedziom błędnym. Ale wśród stu osób, które uczestniczyły w badaniach, Schmidt odkrył troje – gospodynię domową, medium spirytystyczne i kierowcę ciężarówki, których przewidywania dość znacznie różniły się od tego, co wynikałoby z rachunku prawdopodobieństwa. Powtórzenie testów na wspomnianych trzech osobach w ponad 60.000 prób dało wynik, którego statystyczne prawdopodobieństwo wynosi jeden na sto milionów. Wkrótce potem E. Harraldson, pracując z jedenastoma ochotnikami, nie tylko powtórzył eksperyment Schmidta, ale osiągnął jeszcze lepsze rezultaty, zapewniając badanym stan natychmiastowego sprzężenia zwrotnego informując ich czy przewidywania były dobre czy złe.
Te eksperymenty – będące początkiem wielu innych badań z wykorzystaniem aktywności cząstek – wywarły duże wrażenie na badaczach prekognicji, ponieważ wydawały się demonstrować jak niewiarygodnie szybko funkcjonuje ten proces u ludzi. Innymi słowy, nie było tu wydłużonego przetwarzania przyszłości, z którą mamy do czynienia stosując logiczne rozumowanie i rozpatrując problem za pomocą „grupy operacyjnej”, na która składają się obie półkule i płaty czołowe. W tym przypadku istniał raczej szybki i błyskawiczny wgląd w, który obecnie łączymy z prawą półkulą mózgu. Badania te wywarły znaczny wpływ na postawę wielu fizyków. Po raz pierwszy bowiem okazało się, że możliwe jest zademonstrowanie „wpływu obserwatora”, o czym mówiła teoria względności Einsteina i co powoli było powszechnie akceptowane przez współczesną fizykę.
Dr Schmidt i zbudowane przez niego urządznie do testów na prekognicję.
Jak odkrył laureat Nagrody Nobla, Werner Heisenberg, formułując swoją słynną zasadę nieoznaczoności natura rzeczywistości na poziomie subatomowym określana jest przez naturę człowieka-obserwatora, a także rodzaje instrumentów i teorii, jakich używa on do swoich obserwacji. Kiedy Heisenberg zademonstrował to matematycznie, prawie niemożliwe było ujęcie tych dziwacznych połączeń w słowa. Obecnie wydawało się, że ów niezwykły związek pomiędzy obserwatorem a obserwowaną cząstką został w końcu ujawniony i zademonstrowany, chociaż sposób, w jaki to się odbywało nadal owiany był tajemnicą.
Najważniejsze było jednak to, iż w przełamywaniu oporu naukowców wobec idei prekognicji brała teraz udział „twarda nauka”, której przedstawicielem był Schmidt i późniejsi badacze. Wspierany w dużej mierze przez fizyków, a także inżynierów posiadających gruntowną znajomość współczesnej elektroniki, ów nowy rodzaj badań, opierający się na ideach Einsteina oraz rewolucji cybernetycznej, radykalnie zmienił społeczny odbiór prekognicji. Nagle obszar należący wyłącznie do astrologów i cygańskich wróżek wpatrujących się w kryształowe kule stał się domeną nowych kapłanów społeczeństwa – naukowców i technologów.
Pracując nad teorią informacji, która wyłoniła się z cybernetyki Robert Brier i Walter Tyminski przedstawili w roku 1970 pierwsze wyniki badań nad zastosowaniem prekognicji w praktyce. Brier był współpracownikiem Rhine’a a Tyminski hazardzistą i teoretykiem hazardu. Obaj zdecydowali się spełnić odwieczny sen człowieka o „rozbiciu banku w Monte Carlo”. Czy możliwe jest, aby przy użyciu współczesnej nauko odgadnąć, jak rzucić kości, aby wygrać?
Z teorii informacji zapożyczyli oni idę, że wszelkie dane wymagają określenia tzw. stosunku natężenia sygnału do wszechobecnego szumu. Przykładowo transmisja radiowa składa się z tego, co słyszmy u co może mieć określony sens, ale zawiera także trzaski i zakłócenia. Kiedy słuchamy radia w domu, dźwięk jest z reguły czysty, a zakłóceń jest niewiele – mamy zatem wysoki stosunek sygnału do szumu. Jeśli jednak podróżujemy samolotem czy helikopterem, sytuacja jest diametralnie różna. Przy tak niskim stosunku sygnału do szumu to, że pilot może odbierać jakąkolwiek zrozumiałą wiadomość, której towarzyszą szumy i trzaski, graniczy z cudem.
Brier i Tyminski doszli do wniosku, że skoro teoria informacji ma zastosowanie do wszystkich rodzajów przesyłanej wiadomości – przekazywanej zarówno przez maszyny, jak i organizmy żywe – prekognicja musi również podlegać tym regułom. Jeśli tak jest w rzeczywistości (jak sugeruje wiele przypadków), to informacja może ogólnie rzecz biorąc stanowić bardzo słaby sygnał, który dociera do nas wszystkich, albo też do większości z nas, ale który zatopiony jest zwykle we wszechobecnym szumie, co uniemożliwia jego odczytanie i zapamiętanie.
Biorąc to pod uwagę zaproponowali pewien eksperyment. Celem badań miała być seria obrotów ruletki na określonym stole, w określonym kasynie, rozpoczynająca się o określonym czasie, w określonym dniu w przyszłości. Ludzi, którzy w testach na prekognicję z kartami w laboratorium Rhine’a wypadli najlepiej, poproszono o odgadniecie wyników serii obrotów ruletki i określenie, czy padnie kolor czerwony (R) czy czarny (B). Każdy z uczestników „odczytywał” tę samą serię obrotów kilkakrotnie. Powodem takich wielokrotnych prób było ponowne zastosowanie teorii informacji, która zakładała, że sygnał może być wzmacniany przez jego powtarzanie. Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku tonącego okręgu, który wysyła w eter wielokrotnie sygnał S.O.S. Z początku jest ono ledwo słyszalne, ale stopniowo staje się zrozumiałe, kiedy odbiorca poprzez wielokrotne odsłuchiwanie informacji wychwytuje sensowny wzór, jaki wyłania się z szumu. Dla podobnego wzmocnienia sygnału Brier i Tyminski wzięli pod uwagę „odczyty” wszystkich uczestników testu, porównali je i rozpatrując po kolei każdy obrót ruletki ustalili, który kolor (czerwony czy czarny) przewidywany był najczęściej w odniesieniu do danego obrotu.
Następnie, uzbrojeni w swoje uzyskane laboratoryjne prognozy, weszli do kasyna o wyznaczonym czasie. Odnieśli sukces nie tylko wygrywając w ruletkę, ale stosując również tę metodę do gry w crapsa i bakarata.
Sceptycy mogli podejrzewać, że Brier i Tyminski „mieli wyjątkowe szczęście” – nie dostrzegając wcale, że to co nazywamy szczęściem może mieć swoje podłoże w prekognicji. Następnie, w roku 1974, pojawił się raport z badań, które wydawały się całkowicie wykluczać udział „szczęścia”, przy czym jakiekolwiek inne wyjaśnienie poza prekognicją również nie wchodziło tu w gr. Badania, jakie przeprowadzono przez okres ponad 10 lat, objęły 5000 Amerykanów – ludzi biznesu – i przez cały czas pozostawały pod kontrolą bezstronnego niewolnika „twardej nauki”, jakim jest komputer.
prof. John Mihalasky
Wszystko zaczęło się od sukcesu w interesach – kwestii, która zaciekawiła elektrochemika Douglasa Deana oraz inżyniera i specjalistę od zarządzania Johna Mihalasky’ego. Co sprawiło, że niektórzy przedsiębiorcy osiągali fenomenalne korzyści i wznosili się na szczyty kariery? Jak rodziły się osobliwe zdolności podejmowania właściwych decyzji? Dean i Mihalasky zdecydowali się przebadać tę kwestię, opracowując skomputeryzowaną metodę badań tak niezawodną, aby nikt nie mógł zakwestionować poprawności ich wniosków. Każdego z 5000 testowanych przedsiębiorców poproszono o to, aby przewidział kolejność pierwszych stu liczb przy użyciu znanych kart Holleritha czy też kart „IBM”. Prognozy zostały następnie wprowadzone do komputera który zaprogramowano do wykonania trzech operacji. Po pierwsze, zapisywał on przewidywania testowanych przedsiębiorców. Następnie, w godzinę później, losowo generował swoją sekwencję stu liczb. W końcu porównywał obie grupy liczb – tę, którą przewidzieli przedsiębiorcy i swoją własną, aby odkryć, do jakiego stopnia ludzie byli w stanie przewidzieć to, co zostało wybrane później w sposób niezależny i losowy.
Odkryli, że pewien typ przedsiębiorcy zrobił to o wiele lepiej niż wynikałoby to z rachunku prawdopodobieństwa w tej pozornie niemożliwej do przewidzenia sytuacji. Jaki był to typ? Człowiek „dynamiczny”, który (jak zauważa psycholog Gertrude Schmeidler) jest bezkonkurencyjny w testach prekognicyjnych z kartami.
Dean i Mihalasky odkryli nie tylko to, że przytłaczająca większość przedsiębiorców, których badali, wierzyła w istnienie prekognicji. […]
Dwie herezje Puthoffa i Targa
Harold E. Puthoff – fizyk, który wspólnie z Russellem Targiem rozpoczął długoletni program badań nad tzw. zjawiskami ESP oraz ich możliwym praktycznym wykorzystaniem. W czasie jego trwania przebadano wiele osób o rzekomych zdolnościach parapsychicznych.
Wydawałoby się, że taki wyniki badań zadowolą sceptyków. A jednak jeszcze w późnych latach 70-tyc kolejne badania dwóch amerykańskich fizyków w dziedzinie prekognicji, uznawane przez im współczesnych za „bardzo obiecującą pracę”, były rutynowo oczerniane przez tych, których oni określali mianem „lojalnej opozycji”. Harolda Puthoffa i Russela Targa kojarzy się z jedną z najlepszych na świecie grup badawczych ze Stanford Research Institute w Menlo Park w Kalifornii. Ich pierwszą herezją było wykazanie, że prekognicja nie tylko istnieje, ale że podobnie jak czytania, pisania i arytmetyki, można się jej nauczyć.
Wraz ze wspólnikiem Targ zbudował małe urządzenie wielkości pudełka na kanapki. Miało pięć przycisków, z których korzystał ochotnik doskonalący swe umiejętności w prekognicji. Cztery z nich połączone były z czterema kolorowymi slajdami, które przedstawiały Zatokę San Francisco, wybraną reprodukcję dzieła sztuki bądź też obrazy innej treści. Piąty, który okazał się być wyjątkowo ważny, był przyciskiem typu „pass” a praktykant mógł go użyć, kiedy nie czuł się pewny i nie chciał wybierać pomiędzy jedną z czterech możliwości. Wewnątrz pudełka znajdował się układ elektroniczny gotowy do losowego wybrania określonego slajdu albo przed, albo też po próbie odgadnięcia przez ochotnika, który z czterech obrazków zostanie wylosowany. Praktykant brał udział w przedsięwzięciu przewidując, jaki obrazek zostanie wybrany i naciskając odpowiedni przycisk. Maszyna odpowiadała pozostając z nim w sprzężeniu zwrotnym i informowała, czy prognoza była trafna czy zła.
Oceniając pierwszą fazę eksperymentu, której urządzenie wybierało slajd, zanim wyboru dokonał praktykant, Targ odkrył, że wyniki prawidłowych trafień były tym lepsze, im dłużej człowiek ćwiczył z urządzeniem. Najlepsze wyniki uzyskała pewna młoda kobieta, która na 96 prób uzyskała 40 trafień, podczas gdy według rachunku prawdopodobieństwa oczekiwano jedyni 24. Następnie Tag przestawił urządzenie tak, by dokonywało wyboru po reakcji ochotnika. Ta sama młoda kobieta rozpoczęła test z wynikiem nie lepszym, niż wynikałoby to z rachunku prawdopodobieństwa, ale po 672 próbach ilość prawidłowych trafień wzrosła, aż osiągnęła pułap prawie tak wysoki, jak w wcześniejszych próbach określania, który ze slajdów wybrało urządzenie. Innymi słowy krzywa zrostu jej punktów przypominała „krzywą uczenia się”, charakterystyczną dla postępów we wszelkiego rodzaju kształceniu tradycyjnym.
Druga herezja Puthoffa i Targa była o wiele gorsza. Konwencjonalna mądrość utrzymywała, że nawet jeśli prekognicja istnieje (choć żaden naukowiec oficjalnie tego nie przyznał), musi być bardzo rzadką, a jednocześnie wysoce zawodną umiejętnością człowieka. Ich największym grzechem było wykazanie, że jest wręcz przeciwnie – ów dar może być zaskakująco precyzyjny i niezawodny, jeśli dana osoba… po prostu wierzy, że to jest możliwe.
Russell Targ (na zdjęciu) wspólnie z H.Puthoffem poddali badaniu kilka osób o rzekomych zdolnościach nadprzyrodzonych. Wśród nich znajdowali się m.in. Uri Geller, Ingo Swann, Pat Price czy Joseph McMoneagle. W przypadku pierwszych dwóch wyniki badań okazały się tak zaskakujące, jak i kontrowersyjne.
Ale po kolei. Latem roku 1975, kiedy Puthoff i Targ przeprowadzali eksperymenty ze „zdalnym postrzeganiem”, postanowili sprawdzić, czy widzenie tego, co dzieje się obecnie, różni się od przewidywania tego, co wydarzy się w niedalekiej przyszłości. Do swoich badań wybrali Hellę Hammid, która zawodowo zajmowała się fotografią i wykazywała znaczny talent w dziedzinie postrzegania na odległość, albo też wizualizacji osób i miejsc istniejących w pewnej odległości, poza zasięgiem jej wzroku i słuchu. Powiedziano jej, że jeden z badaczy – Puthoff lub Targ – zamierza udać się w pewne miejsce i dotarcie tam zajmie mu ok. 30 minut. Hella miała z wyprzedzeniem opisać do miejsce i swoją wypowiedź nagrać na taśmie.
W chwili kiedy wykonywała polecenie, ani Puthoff, ani Targ – ani też nikt inny mający związek z eksperymentem – nie wiedzieli, dokąd się udadzą. Na mniej więcej 10 minut przed tym, jak Hella zaczęła koncentrować się i nagrywać swoje wrażenia, eksperymentator wyruszył w półgodzinną podróż w rejon Menlo Park i Palo Alto. W samochodzie znajdował się generator liczb losowych i 10 zapieczętowanych kopert, z których każda zawierała inny cel podróży. Dokładnie po 30 minutach, w chwili kiedy Hella kończyła nagrywanie swoich uwag, eksperymentator przy użyciu generatora uzyskał losową liczbę, otworzył wskazaną kopertę i rozpoczął 15-minutową podróż do wskazanego punktu. Kiedy przybył na miejsce, pozostał tam przez kolejny kwadrans, a następnie wrócił do instytut i strażnikowi przy wejściu podał nazwę miejsca, które odwiedził.
Zdumiewającą rzeczą, jaka wiązała się z tym dokładnie kontrolowanym eksperymentem było to, że wykazał on nie tylko symboliczny kontakt jakiego można by w najlepszym razie oczekiwać. We wszystkich czterech eksperymentach, jakie przeprowadzono, Hella przewidziała z niesamowitą dokładnością miejsce, do którego dotrze eksperymentator.
Pierwszy cel, jakim był port jachtowy Pao Alto, składający się wyłącznie z terenów przybrzeżnych, zalewanych w czasie przypływu, opisany został przez Hellę jako „teren w całości pokryty czymś w rodzaju pomarszczonej skóry słonia, otaczającej miejsce, w którym stoi Hal.” Drugim celem była fontanna w dużym ogrodzie na terenie Szpitala Uniwersyteckiego. Hella opisała ów ogród jako „podwójną kolumnadę” – co jest cechą charakterystyczną wspomnianego ogrodu. Trzecim celem była dziecięca huśtawka w małym parku oddalonym o 10 km od Stanford Research Institute. „Hella powiedziała, że jej uwaga koncentruje się na czarnym żelaznym trójkącie, w który Hal w jakiś sposób wszedł – donosili Targ i Puthoff – Trójkąt był większy od człowieka i Hella usłyszała pisk powtarzający się raz a sekundę.” Dziecięca huśtawka w tym parku rzeczywiście podwieszona była na czarnej metalowej konstrukcji w kształcie trójkąta i skrzypiała w sposób taki, jak opisała to kobieta. Ostatnim celem był ratusz w Palo Alto opisany przez Hammid jako „bardzo wysoka struktura okryta szkłem”.
W tym miejscu naszych rozważań podstawowy problem, jaki wynika z wszystkich tych eksperymentów powinien być już dla czytelnika oczywisty. Choć badania prowadzili w warunkach rygorystycznej kontroli cieszący się poważaniem naukowcy, chociaż były one wielokrotnie powtarzane i weryfikowane, chociaż wymagały użycia najbardziej rozwiniętych teorii i technologii współczesnej fizyki i elektroniki, i chociaż donosili o nich inny naukowcy, eksperymenty Puthoffa i Targa nadal pozostają tematem z gatunku historii niewiarygodnych.
Pytanie brzmi: dlaczego pomimo tylu przeciwieństw rośnie liczba naukowców, którzy ryzykując nowe formy spalenia na stosie, próbują skompletować układankę prekognicji? Powód jest jeden: przyszłość, którą wielu z nas postrzega całkiem jasno. Badacze wiedzą, że ten, kto w sposób przekonywujący wyjaśni zasadę działania prekognicji, da światu przemianę większą niż rewolucyjne poglądy Kopernika, Newtona, Einsteina i Freda. A jest tak dlatego, że nawet przelotny obraz przyszłości, choć odrobinę jaśniejszy od tego, co daje nam rachunek prawdopodobieństwa, może mieć ogromni i niewyobrażalny wpływ na zdrowie i stan posiadania zarówno jednostek, jak i całych narodów, a także na kwestię przetrwania ludzkości na planecie Ziemia.
_____________________
Opracowanie: INFRA
Autor: David Loye
Źródło: Umysł przewidujący przyszłość, Katowice 2010, s. 157-176.
Graf. w nagłówku: 12 minutes to heaven, za: Wikimedia Commons / CC
Opublikowano za zgodą wydawnicwa