Pan Grzegorz – były strażnik na Hucie Katowice, kilkakrotnie pełnił dyżur w biurowcu o nazwie „Zębiec-4”, który uznawany był za nawiedzony. Mężczyzna sam się o tym przekonał, będąc świadkiem tajemniczych wydarzeń, jakie rozgrywały się tam nawet za dnia…
____________________
INFRA
Choć rzadko publikujemy oryginalną korespondencję od ludzi, którzy zetknęli się z czymś niezwykłym, przypadek opisany przez pana Grzegorza (personalia do wiadomości redakcji) jest wyjątkowy i nie wymaga komentarza. Dotyczy nawiedzenia w budynku należącym do Huty Katowice – jednego z największych zakładów przemysłowych w kraju. To, że działy się tam dziwne rzeczy wiadome było też innym pracownikom. Być może niniejsza publikacja skłoni ich do podzielenia się swoimi doświadczeniami. Oto, co napisał świadek:
Spróbuję opisać
to, co przydarzyło mi się, kiedy byłem zatrudniony w firmie I. w charakterze pracownika ochrony, na Hucie Katowice. To był chyba rok 2001, ale musiałbym głęboko poszukać w dokumentach, żeby być pewnym. Niestety, czasy takie, że często pracę się zmienia…
Przed rozpoczęciem każdej zmiany, dla pracowników ochrony była każdorazowo przeprowadzana odprawa, gdzie każdy dowiadywał się, na jaki posterunek ma się udać, jakie tam są zadania szczególne itp. Podczas którejś z takich odpraw (na zmianie od 18 do 6 rano), jednej ze starszych wiekiem zatrudnionych kobiet kierownik nakazał udać się na posterunek zwany „Zębiec-4”. Po usłyszeniu nazwy wpadła ona zaraz w płacz i powiedziała, że nie pójdzie, choćby mieli ją zwolnić, czy jakoś tak.
Kierownik zmiany, wobec takiej reakcji, był dość zakłopotany, a ja widząc to i nie mając jeszcze wtedy „przydziału” zasugerowałem, że można mnie tam skierować, na ten posterunek „Zębiec-4”, na co on przystał od zaraz.
I tak się tam znalazłem.
Dla pełnej jasności dodam: pod nazwą „Zębiec-4” krył się zwyczajny, jednopiętrowy budynek, jakby żywcem przeniesiony z czasów gierkowskich, łącznie z wykładziną na podłodze i drewnopodobną boazerią. Jego specyficzna nazwa była ponoć pamiątką po nazwie brygady, która go wzniosła, a nazwy brygad wywodziły się ponoć od nazw miejscowości, skąd pochodzili budowniczy. Tak słyszałem, ale nigdy tego nie sprawdzałem.
Niestety nie jestem teraz w stanie podać nazwy wydziału, gdzie ten biurowiec się mieści, bo nie pamiętam. Ale szło się do niego pieszo, chyba jakieś 10 minut od Bramy Głównej, więc jak na standardy Huty Katowice niedaleko… (Na niektóre posterunki trzeba było przez 10 minut jechać samochodem).
O tym, że tam coś straszy często mówiono między pracownikami. A to, że powiesił się ktoś w biurze, że to właściciel gruntów, gdy zabrano mu chatę i ziemię pod budowę huty… Ale nic konkretnego. Podobno telefony same dzwoniły stamtąd do szefa ochrony. Inni mówili, że to głupoty, bo tam byli na zmianie i nic się nie działo. Kiedy wynikła ta sytuacja na odprawie, jak pisałem na wstępie, trochę z ciekawości postanowiłem się zgłosić na ochotnika.
Dotarłem na miejsce.
Było jeszcze jakiś czas widno. Biurowiec – nic szczególnego w środku i na zewnątrz. Obok inne, podobne. Z jednej strony jakaś instalacja przemysłowa, potem trawnik i kilka drzew oraz monument mówiący, że w tym miejscu wbito pierwszą łopatę podczas budowy Huty Katowice.
Koło 18-tej jeszcze trochę ludzi się kręciło – sprzątaczki. Później już byłem sam, ale nic szczególnego się nie działo. Do godziny 22 – 23 (o ile dobrze pamiętam). Nagle w tym czasie zacząłem sobie uświadamiać, że na portierni zrobiło się zimno. Pierwsza myśl – piec się zepsuł (nie pamiętam jaka to była pora roku, ale jeszcze się grzało, choć śniegu nie było). Dotykam, ale czuję, że piec jest gorący! Trochę mnie to zdziwiło, ale nic ponadto.
Siedzę dalej i nagle coś jakby potężnie uderzyło w drzwi wejściowe. Jakby „kop” potężny czy wicher. Sam nie wiem, do czego to przyrównać. Podchodzę więc dyskretnie do drzwi, patrzę najpierw przez okno, ale nic nie widać. Wychodzę w jedną stronę – nic. Idę w drugą i dochodzę do tego wspomnianego obelisku, a tam cała sfora psów.
Te psy na Hucie wtedy to nic dziwnego. Sporo ich się tam wałęsało, zdziczałych, ale przeważnie omijały ludzi z daleka i uciekały. Te obok pomniczka nie miały wcale takiego zamiaru. Jeżyły się, szczerzyły kły na mój widok, inne szczekały. Trzeba było więc wycofać się do budynku. Nie wiem, ile czasu minęło, ale nagle pojawił się jakiś
nieprzyjemny zapach.
Nie potrafiłem go zidentyfikować. Chodzę, sprawdzam. Czuć go wyraźnie w okolicach portierni. Próbuję ostrożnie, na zewnątrz, bo nie wiem, czy jeszcze nie ma psów. Ale nie ma i zapach pochodzi raczej ze środka. Wracam więc do budynku. Po jakimś czasie brzydki zapach mija, ale pojawiają się odgłosy kroków i przesuwania krzeseł pochodzące z pomieszczenia nad portiernią. Oczywiście nie mogą pozostać bez sprawdzenia. Biegnę na górę kilka razy. Po jakimś czasie, zirytowany i trochę niepewny, myślę, że już tam nie pójdę.
Wtedy, jakby na zawołanie, pojawia się pukanie w ścianę portierni, tym razem z poziomu parteru, z pomieszczenia obok. Siedzę oparty o ścianę i czuję te drgania wywołane pukaniem. Postanawiam być „sprytniejszy” i zamiast iść tam, zaglądam do środka tego pomieszczenia przez okno z zewnątrz. Nic. Zwyczajna sala konferencyjna. Jeszcze tak dla atrakcji słyszę nagle odgłos, jakby ktoś wszystkie krany odkręcił w budynku. Oczywiście kiedy dobiegam do drzwi łazienki, cisza.
Wszystko to trwało gdzieś od godziny 22-23 do 4-5 rano. Ale kilka dni później znowu trafiam na zmianę na to samo miejsce. Tym razem zostaję wyznaczony z „marszu”. Była to sobota, zmiana dzienna od 6 do 18. Do godziny 14 trochę ludzi pracuje, później opuszczają budynek i zostaję sam. Oczywiście wszystko sprawdzam wcześniej, czy nikt nie został itp.
Za chwilę, siedząc na portierni, słyszę kroki na korytarzu. Sprawdzam i oczywiście nic. Kilka razy się to powtarza. Pomimo tego, że jest dzień, czuje się znacznie mniej pewniej niż tamtej nocy, o której wspomniałem powyżej. Takie głupie poczucie czyjejś obecności… Idę do ubikacji. Najpierw myję szklankę i zostawiam ją na umywalce. Idę załatwić potrzebę, a tu nagle słyszę odgłos, jakby
szklanka skalała po umywalce
i jednocześnie łyżeczka w niej podskakiwała. To już mnie dość poważnie zdenerwowało. Oczywiście, kiedy wróciłem do umywalki, wszystko było już cicho i w bezruchu. Szklanka stała, jak ją zostawiłem – tak mi się wydawało. Biorę tą szklankę z łyżeczką, wracam na portiernię i stawiam ją na biurku. Po chwili słyszę znowu dźwięk łyżeczki uderzającej o szklankę.
To już mnie zdenerwowało i pomyślałem coś w rodzaju: „To ja cię załatwię duchu…” Do szklanki z napchałem papieru i reklamówek, aby unieruchomić łyżeczkę. Wszystko to owinąłem znowu większą reklamówką i schowałem do neseseru o twardych ściankach. Niestety niewiele to dało. Za chwilę znowu pojawił się odgłos, jakby ktoś od środka mieszał w szklance herbatę!
Miałem tego dosyć i w tym samym momencie ogarnęło mnie jakieś zwątpienie. Zostawiłem to wszystko i dwie godziny, jakie zostały mi do końca zmiany postanowiłem spędzić na zewnątrz budynku. Oczywiście nie uszło to uwadze pewnych osób, zresztą, musiałem wyglądać na zdenerwowanego, a gdy uświadomili oni sobie, gdzie pełnię wartę, od razu zorientowali się, o co chodzi.
Po kilku dniach dostałem wezwanie do kierownika. Nie wiedziałem, o co może chodzić, ale okazało się, że właśnie o ostatnią sytuację: „Powiedzcie no, co tam się działo na tym Zębiec-4” – powiedział. Głupio mi było bardzo, że nie wytrzymałem wtedy do końca, ale mówię kierownikowi jak było. Powiedział na koniec, że z niektórym w ogóle by nie rozmawiał na te tematy, ale że ja opowiadam takie rzeczy, to go bardzo zdziwiło. Jeszcze coś zażartował, że wezwałby egzorcystę, ale jak tu fakturę na egzorcystę wystawić itd.
Później byłem jeszcze ze dwa – trzy razy na tym obiekcie, ale wówczas już nie działo się nic. Potem już nie miałem kontaktu z nikim, kto pracuje na Hucie Katowice. Właściwie mam świadomość, że jeśli chodzi o nawiedzone miejsca, to taka opowieść może wnieść niewiele nowego. Może tylko kontekst – gierkowski biurowiec na terenie wielkiego zakładu, wydaje się nietypowy…
_____________________
Opracowanie: INFRA
Fot. w nagłówku: Panorama Huty Katowice, fot. Petr Štefek / Wikimedia Commons, CC