W maju 1980 roku pilot szybowca napotkał na niebie nad Centralną Polską tajemniczy obiekt, który nie przypominał mu niczego, co widział do tej pory. „To był idealny równoboczny trójkąt, całkowicie matowy o nieokreślonym ciemnym kolorze. Coś pomiędzy zgniłą zielenią a brązem. Ze zdumieniem stwierdziłem, że prócz tego trójkąta nie dostrzegam kompletnie nic, co powinienem zobaczyć w normalnym samolocie” – pisał świadek. Nie była to jednak jedyna obserwacja tego typu obiektu, bowiem tajemniczy trójkąt widziano także w pobliżu Wielunia. Czym mógł być?
W trakcie zbierania informacji dotyczących wydarzeń w Nadarzycach, otrzymałem niezwykle zajmujący list. Nie chcę i nie wypada mi komentować go w sposób negatywny. Ktoś zaufał mi na, tyle, że opowiada o chwilach, które wywarły silne emocje. Bez wątpienia są one odczuwalne w trakcie lektury. Nie widzę powodu, aby (nazwijmy naszego dzisiejszego bohatera pseudonimem „Esel”) mój korespondent miał kłamać, zwłaszcza w kontekście informacji, których w sposób bezinteresowny dostarczył w sprawie działań wojska w odniesieniu do dziwnego zdarzenia z Nadarzyc. Dostarczone przez Esela dowody są porażające i absolutnie niewygodne, dla każdej ze stron.
Esel jest pilotem szybowca, z doświadczenia wiem, że ludzie zajmujący się pilotażem to wybrańcy podlegający surowym normom, regułom, bez których nie ma mowy o wejściu za stery samolotu. Każda konfabulacja, odejście od jakiejkolwiek normy powoduje „uziemienie” na czas nieokreślony, zwykle ściśle połączone jest to z niezwykle wnikliwymi badaniami lekarskimi, choć nie tylko. Owszem, czasami będąc w powietrzu widzimy znacznie więcej niż komukolwiek się wydaje, zdarzają się sytuacje niezwykle stresujące, często związane z obecnością innych samolotów, których zachowanie znacznie odbiega od wszelakich norm. I wcale nie mam na myśli jakichś wydumanych obiektów, a kolegów w sąsiednich maszynach z umiejętnościami odrobinę skromniejszymi. Zdarzają się także konfrontacje z całkowicie nieprzewidywalnymi obiektami o pochodzeniu wojskowym, zwłaszcza, kiedy dzieli się lotnisko z jakąś jednostką.
Owszem, są komunikaty ogłaszane wcześniej, jednak wszelka polemika z wojskiem nie ma sensu, to w końcu cywile są na straconej pozycji i dodatkowo uzależnieni od warunków atmosferycznych.
Bywa także, że przyczyną stresu mogą być ptaki, (chociaż uwielbiamy bociany, które są dla nas jak „powietrzne drogowskazy”, nasi bracia mniejsi – szybownicy). Jak jednak podejść do sytuacji, o której opowiada, Esel? Zapraszam do lektury.
„Wydarzenie, które chcę opisać miało miejsce w 1980 roku i trudno mi uwierzyć, że to było 26 lat temu. Miałem 20 lat i był to piąty sezon mojego latania na szybowcach. Miałem licencję i II klasę wyszkolenia i przygotowywałem się do szkolenia na samolotach. W piątek 16 maja o godzinie 11.10 wystartowałem na szybowcu „Pirat” z zamiarem przelecenia trasy trójkąta 106 km Rudniki – Strzałów – Działoszyn – Rudniki. Bardzo istotny w tej opowieści jest pewien kontekst, bez którego nie sposób zrozumieć specyfiki latania sportowego w tamtych czasach. Choć w kilku zdaniach muszę to opisać. Otóż, przestrzeń powietrzna nad obszarem każdego kraju podzielona jest na pewne obszary w poziomie i pionie. Szczegóły nie są tu istotne. W każdym razie całość nadzoruje wojsko. Każdy dzień wymaga zgody na latanie od służb, które tą przestrzeń nadzorują. W tym celu zawiadowca lotniska każdego dnia rano dzwonił i zamawiał loty podając obszar i wysokość, jaką w danym dniu potrzebowaliśmy by wykonywać swoje zadania. Wojsko, pewnie z racji podlegania sojusznikom ze wschodu, zgody na przeloty szybowcowe dawało tylko w niedziele lub w dni kiedy z racji fatalnej pogody nikt się na takowe nie wybierał. To były zabawne czasy. Musieliśmy sobie radzić w taki sposób, że lataliśmy jakieś mniejsze trasy na zasadzie „nie daj się złapać”. W razie kłopotów instruktor „nic o tym nie wiedział”.
Szybowiec Pirat
Ponieważ dniem, w którym miało miejsce opisywane przeze mnie wydarzenie był piątek, zgody na przelot oczywiście nie było. Po rozpoznaniu warunków, gdzieś po pół godzinie wożenia się nad lotniskiem, zdecydowałem się odejść na trasę. Po pokonaniu ok. 20 kilometrów w okolicach Radomska postanowiłem jednak zawrócić, bo podstawa chmur była niska a i noszenia nie ciekawe. Kiedy dolatywałem do lotniska usłyszałem przez radiostację, że ktoś wzywa nasze lotnisko. Nikt go jednak nie słyszał z racji tego ,że nadawał z ziemi Zająłem się więc pośredniczeniem w tej rozmowie. Okazało się , że kolega G.B. wylądował poprzedniego dnia w okolicach Wielunia i prosi o transport.
Po przekazaniu mu, że wózek transportowy wkrótce u niego będzie postanowiłem ponownie wrócić na trasę bo pogoda wyraźnie zaczęła się poprawiać . Podstawa chmur podniosła się do około 1500 metrów, co w maju nie jest żadną rewelacją bo przy dobrych warunkach o tej porze roku zdarza się prawie dwukrotnie wyższa. Dlatego też ten lot przebiegał raczej opornie i dopiero po około trzech godzinach udało mi się dotrzeć w pobliże 2 punktu zwrotnego jakim był Działoszyn. Leciałem z prędkością około 100 km/h prawie dokładnie na północ pod prawym skrzydłem mając cementownię w pobliżu Działoszyna a na północnym zachodzie widziałem już samo miasto, które było punktem zwrotnym. Przygotowałem sobie nawet aparat, ponieważ ten którego używałem był starym mieszkowym modelem Zeissa i nie mogłem go na stałe przymocować do kabiny. Aparat przygotowany do zdjęcia trzymałem lewą ręką na kolanie. Miałem zamiar jeszcze przed punktem podkręcić trochę wysokości bo aktualna wysokość 800 metrów była troszkę za mała żeby spokojnie zająć się zrobieniem zdjęcia. Prowadząc obserwację przestrzeni wokół szybowca przez chwilę obserwowałem snujący się wiele kilometrów na wschód dym z cementowni.
W pewnym momencie, kiedy już miałem zamiar przenieść wzrok na wprost, coś zwróciło moją uwagę. Odruchowo spojrzałem w tym kierunku i zobaczyłem jak spod dymu cementowni, szerokim łukiem coś z dużą prędkością leciało w moim kierunku (wyglądało to jak klasyczny zwrot bojowy, czyli zawrót o 180 stopni na wznoszeniu). Natychmiast oceniłem, że za moment przetnie mój tor lotu i natychmiast zacząłem robić lewy zakręt zmniejszając prędkość do 80 km/h Tak jak przypuszczałem, obiekt w kilka sekund znalazł się dokładnie na wprost mnie i wciąż utrzymując nachylenie prawie 90 stopni gwałtownie wytracił szybkość ustawiając się dokładnie naprzeciwko w odległości ok. 100-150m .To było coś niesamowitego, jednakże nie od razu to do mnie dotarło, ponieważ ani przez moment nie przyszło mi do głowy, że nie jest to normalny samolot .Uzmysłowiłem sobie, iż manewr ten był wykonany celowo z mojego powodu i to w tym momencie zaprzątało moje myśli. Pomyślałem, że mam przerąbane i kiedy wrócę na lotnisko jacyś mili panowie poproszą mnie o licencję. Kurczowo trzymałem drążek sterowy pozostając w łagodnym zakręcie a to coś jakby na kilka sekund zastygło przede mną. Narysowałem to na zdjęciu z Pirata.
Gapiłem się bez sensu na ów „samolot” i powoli docierało do mnie, że coś tu nie gra. To był idealny równoboczny trójkąt, całkowicie matowy o nieokreślonym ciemnym kolorze. Coś pomiędzy zgniłą zielenią a brązem. Ze zdumieniem stwierdziłem, że prócz tego trójkąta nie dostrzegam kompletnie nic, co powinienem zobaczyć w normalnym samolocie. Żadnych wystających części w postaci usterzenia, prowadnic strug, podajników ciśnienia, anten i czegoś, co przypominałoby, chociaż kabinę!!! Było to idealnie jednolitego koloru „coś”. Nie muszę dodawać, że nie dostrzegłem również żadnych znaków rozpoznawczych. Z tej odległości powinienem widzieć, chociaż gwiazdę czy szachownicę. Jakby tego było mało trójkąt zaczął wykonywać dziwne ruchy jakby podrzucając czubek trójkąta skierowany w kierunku lotu oraz podobne ruchy poprzeczne wyglądające jak nerwowe korekty lotu. Nie były to jednak ruchy, które można by odczytać jako reakcja na turbulencję a raczej skojarzyły mi się z nerwowymi tikami. Stres w jakim w tym momencie byłem spowodował u mnie jakieś irracjonalne myślenie, że właśnie robią mi zdjęcia! Kompletnie nie potrafię tego wytłumaczyć dlaczego to podrygiwanie obiektu wyzwoliło u mnie taką myśl , ale tak właśnie było i może właśnie to było przyczyną, że nie zrobiłem mu zdjęcia a nawet mi to nie przyszło do głowy. Potem te ruchy ustały i jeszcze 3-4 sekundy leciał wciąż z tą samą prędkością i przechyleniem a następnie gwałtownie wyrównał do lotu poziomego. Wtedy właśnie zobaczyłem coś, co do końca mnie zszokowało. To coś nie miało grubości. Było płaskie jak kartka papieru. Zobaczyłem przed sobą cieniutką ciemną kreseczkę, która po chwili w ułamku sekundy zniknęło jakby ją coś wessało. Rozglądałem się jeszcze chwilę za tym, ale nic więcej już nie dostrzegłem. Ponieważ do punktu miałem dosłownie parę kilometrów zdecydowałem się nie marnować przelotu i zrobić zdjęcie, choć prawdę mówiąc odechciało mi się już latania w tym dniu, więc po jego zrobieniu najszybciej jak się dało wróciłem na lotnisko, i wylądowałem o godzinie 16.25. Powiedziałem instruktorowi, że muszę coś załatwić i chcę wcześniej schować szybowiec do hangaru. Po uzyskaniu na to zgody poprosiłem któregoś z kolegów by siadł na traktor a ja sam prowadziłem szybowiec trzymając za skrzydło. W pewnej chwili podbiegł do mnie wcześniej wspomniany G .B. który w czasie mojego lotu zdążył wrócić z terenu . Idąc obok mnie w stronę hangaru nagle zadał mi pytanie :
– xxxxx , czy ty wierzysz w UFO?
Nieco zaskoczony, odpowiedziałem, że owszem interesuję się tym (przeczytałem o tym kilka artykułów w „Przeglądzie Technicznym” autorstwa Zbigniewa Blani-Bolnara oraz znałem z telewizji słynny przypadek Wolskiego. Poza tym niecały rok wcześniej na naszym lotnisku aż wrzało na temat UFO, kiedy to około 20 osób oglądało , także przez telemetr, legendarny przelot kilku ciągnących smugi obiektów 20 sierpnia 1979 roku a w dwa tygodnie później w trakcie rozmowy na ten temat z jednym z mechaników znów zobaczyliśmy jakieś tajemnicze światło, które jak później ustaliłem widziało niezależnie kilka osób z różnych miejsc Częstochowy).
Po zapewnieniu iż nie będę się z niego śmiał, opowiedział mi swoją historię. Kiedy poprzedniego dnia wylądował w terenie w jakiejś wsi w pobliżu Wielunia (ok. 15 km od Działoszyna) i po przekonaniu się, że na transport w tym dniu nie może liczyć, z pomocą miejscowych rozmontował szybowiec i postawił pod jakąś stodołą, w której miał zamiar przenocować. Kiedy już spał, około 23:00 w nocy gospodarz u którego nocował przyszedł go obudzić i potrząsając za ramię wołał : „Chodź pan zobacz , chodź pan zobacz”. Kiedy wyszedł przed stodołę nad lasem zobaczył trzy światła w kolorze pomarańczowym, które tkwiły tam nieruchomo . Gospodarz wskazując palcem spytał go :
– Co to jest panie?
Odpowiedział, że pewnie jakiś samolot skoro nie ma tam żadnej wieży czy czegoś na czym takie światła były by umieszczone. Na to gospodarz mu odpowiedział :
– Panie , to już piątą noc tak stoi i już w gazetach nawet o tym piszą .
To oczywiście go trochę zdziwiło i stał jeszcze patrząc na te światła około 15 minut ale ponieważ nic się nie działo, tylko wciąż tkwiły nieruchomo w końcu machnął ręką i położył się z powrotem spać.
O siódmej rano ponownie został obudzony i znów gospodarz wyciągnął go przed stodołę.
Jak opowiadał, opadła mu szczęka kiedy zobaczył coś robiącego sobie slalom gwałtownymi ruchami omijając wierzchołki drzew nad lasem. To był taki sam jak mój ciemny równoboczny trójkąt, który bezszelestnie lawirował tuż nad drzewami. Podobnie jak ja ocenił jego wielkość na około 8 – 10 metrów (długość boku) i również zauważył, że był idealnie płaski i wyglądał jak latająca ekierka. Obserwował to przez kilkanaście sekund aż obiekt zniknął gdzieś za lasem. Powiedział mi jeszcze, że gospodarz pokazał mu później jakąś lokalną gazetę sprzed dwóch czy trzech dni gdzie była wzmianka o obserwacji nocnych świateł w tym rejonie.
Sprawa nie dawała mi spokoju i nie daje do dzisiaj. Od tego czasu na poważnie zainteresowałem się UFO i innymi tajemniczymi zjawiskami. Kiedy w 1990 roku zobaczyłem w kiosku pierwszy numer kwartalnika „UFO” niewiele się namyślając napisałem o tym na podany tam adres Bronisława Rzepeckiego, co w konsekwencji doprowadziło do oficjalnego zarejestrowania tego przypadku przez GB UFO w Krakowie. Odszukałem też na prośbę Rzepeckiego kolegę G.B. Potwierdził wszystko co widział, nie zgadzając się jednak na oficjalne wypełnienie raportu i podawanie swoich danych.
Przez wiele lat usiłowałem dociec co to mogło być, łącznie z podejrzeniem o to F-117A (ponieważ pod koniec 80 lat spowodowały znaczną ilość doniesień o UFO z Belgii) jednak on do tego nie pasuje, zwłaszcza, że w tym czasie były one w fazie prototypów i po seryjnej produkcji do Europy trafiły dopiero w 1982 lub1983 roku. To samo dotyczy najbardziej przypominającego płaski trójkąt samolotu B-2 który nie dość, że jest dużo większy od tego co widziałem to w żaden sposób w 1980 roku nie miał prawa się tam znaleźć ponieważ jeszcze nie istniał . Być może Rosjanie pracowali wcześniej nad czymś podobnym ale ja nie natrafiłem na żadne informacje na ten temat. Wyliczenia prędkości kątowej wskazują , że nie mógł być to klasyczny odrzutowy samolot bo pomijając gwałtowne wyhamowanie to porównując tor mojego lotu i moją prędkość wychodzi, że aby utrzymać się naprzeciw mnie musiał lecieć z prędkością ok. 150 km/h Można to obliczyć przy pomocy biegunowej prędkości szybowca Pirat i wzoru. Z biegunowej wynika, że utrzymując prędkość ok. 80 km/h z przechyleniem ok. 30 stopni zataczałem krąg o średnicy 120 m. Jeśli przyjmę że obiekt oddalony był ode mnie o 100 m. to aby utrzymać się dokładnie w mojej osi wychodzi z wzoru: V2 = V1 x r2 / r1 = 80 x 220 / 120 = 146,6 km/h.
Który z samolotów przy przechyleniu bliskim 90 stopni może utrzymać taką prędkość? Ja takiego nie znam .Zwykle prędkość minimalna odrzutowych myśliwców oscyluje w granicach 300km/h.
Tak więc mimo upływu lat nie zdołałem logicznie tego zdarzenia wytłumaczyć. Latając szybowcem nieraz widywałem unoszące się w powietrzu różne śmieci na dużej wysokości w postaci papierów i reklamówek . Jeden z kolegów widział na wysokości 2000 metrów królika Bugsa i nie był to wynik choroby wysokościowej a nadmuchany balonik – formówka. Zdarzało mi się latać w pobliżu Migów-21 kiedy przez pewien czas pułk z Łasku dzielił z nami lotnisko ale nigdy nie widziałem czegoś takiego . Zakładając nawet , że był to jakiś prototyp tajnego samolotu to rodzi się pytanie – co robił w tym samym miejscu w biały dzień o 7 rano i ok. 15 po południu?
8 lutego 2006 we Wrocławiu pojawiło się coś podobnego. Na filmie nie widać zbyt wiele, jednakże robiąc stopklatki w pewnym momencie wyraźnie widać kształt trójkąta .Co prawda świadkowie opisują obiekt jako półprzeźroczysty oraz, że w momencie jego odlotu słyszeli jakby wystrzał to wyraźnie zbieżne wydają się ich opisy z moim co do dziwnego jego zachowania oraz, że wyglądał jak ekierka. Czy było to, to samo? Jeśli tak, to sprawę jeszcze bardziej udziwnia”.
Charakterystyczny latający trójkąt sfotografowany podczas fali obserwacji, jaka miała miejsce nad Belgią w latach 1989-90 (fot. za: ufoevidence.org)
Bardzo rzadko ujawniam podobne materiały, wiedząc o tym, że wątpliwej jakości relacje świadków „z tłumu” trafiają do internetowych tabloidów ufologicznych. Dlaczego tym razem czynię ten wyjątek? Otóż, w świetle materiałów, które w 2009 roku zebrane zostały w miejscowościach Czarna Woda, Szczecinek, Włocławek, Chojnice, Świecie nad isłą opisane zdarzenie ma wysoki stopień wiarygodności, nawet z uwzględnieniem wszelkich kontrargumentów mogących podważyć relację Esela.
Wielokrotnie powtarzałem, że żadne zdjęcie, żaden film nie może stanowić dowodu bezpośredniego, możemy mówić wyłącznie o poszlakach, niestety, bywają od tej reguły odstępstwa, wyjątki, a jeden z nich dzisiejszego wieczoru miałem okazję przedstawić. To prawda, jestem pazerny na podobne relacje, zwłaszcza wtedy, gdy można, choć częściowo wyjaśnić je tak dalece, aby oprzeć na nich namiastkę prawdy na podstawie zrekonstruowanych faktów. Być może kiedyś w przypływie dobrego humoru opowiem o tym zdarzeniu bardziej precyzyjnie, zaczekajmy, aż wróci normalność w naszym półświatku pełnym bzdur, fałszywych proroków i „wolnych ludzi”.
Opracowanie: INFRA
Autor: Mariusz Fryckowski
Fot. w nagłówku: UFO w kształcie bumeranga, za: cassiopaea.org